Komentarze: 0
Dziś przeprowadzka.
Dziś przeprowadzka.
Lista rzeczy spisana przez moją mamę przed wyjazdem na konie, którą po cichaczu przed momentem wykradłam z kuchni:
Lampka, wiadra, latarka, wyciskarka do czosnku, rózga(sic!), szklanki, ścierki, gąbka do naczyń, płyn do naczyń, deska do krojenia,miska, noże, tarka do ziemniaków, łopatka do naleśników, przedłużacz, radio, telewizor, kamera, śpiwory, koce, poduszki, stolik turystyczny, leżaki, karty do gry, garnek, materace, namiot, mapa polski, kuchenka elektryczna, popielniczka, ksiązki do czytania, proszek do prania, mydło, pasta do zebów+szczoteczki, szampon, ręczniki, gąbka do mycia, pumeks, kosmetyki, ubrania, buty, cukier, cukier waniliowy, proszek do pieczenia, olej, przyprawy, kawa, herbata, lodówka turystyczna, jajka, wędlina.
Rózga. Po co? Tez mi coś.Nie pytam już skąd ją wezmą. Bić kogoś mają zamiar.Rodzinę mam przecudną wszak.Ale nie o tym chciałam. Otóż przy lekturze owej listy po raz pierwszy, a było to dziś około południa, odezwał się mój nieokiełznany zmysł polonistyczny i wyrażenia "ksiązki do czytania" nie mógł ujść mimochodem. Stąd poniżej owego stwierdzenia mój własnoręczny dopisek:" a czy ksiązki mamusiu mogą służyć do czegoś innego niż do czytania" Mam nadzieję, że jej kwaśną minę podczas czytania uwagi, złagodził uśmiech, który nie omieszkałam dorysować, nie będąc pewna reakcji...
* Dzięki Radziowi, który jest webmasterem, udało mi się przywołać linki do porządku, to znaczy sprawic by otwierały się( nie linki, a strony do których te linki się odnoszą, ma się rozumieć) w osobnych oknach. Bardzo Mu dziękuję:)
Teraz to już nie oprę się pokusie zacytowania pewnego Pana , kóry w iście dosadny sposób ujmuje to, do czego ja zabieram się od dawna. I nie odnoszę tego ściśle do mojego bloga. Sytuacja "krzyczenia" doszła do tego etapu, że teraz wszyscy naburmuszeni milczą.I chwała im za to, bo problem sam się rozwiązał. Zostali Ci, którzy wypowiadają sie o mnie pozytywnie.
"...komentarze na blogach mnie raczej irytuja. Ludzie maja jakis taki nieposkromiony bodziec, aby po przeczytaniu notki wtracic swoje trzy grosze. Bez wzgledu na to jak bardzo banalne.
Wiecej, zwykla ludzka zlosliwosc dyktuje aby komus tam 'dosrac'.
No ba na sieci jest to bardzo latwe, nabluzgamy komus i podpisujemy sie 'Jas wszytkowiedzacy' i reszta moze ci ewentualnie naskoczyc.
Jest wiele kategorii blogow, jedna z nich jest ta, gdzie sam blog bazuje na komentarzach.
To znaczy, w notce rzucony jest 'intrygujacy' temat, gdzie autor tonem zyciowego doswiadczenia mowi swiatu, ze to wlasnie on/ona ma racje na ten a ten temat, i pozniej odchyla sie w krzesle czekajac na reakcje gawiedzi.
Gawiedz rzuca sie na notke, i zaczyna ja drzec w strzepy.
Teraz, sama gawiedz dzieli sie na trzy grupy:
- ci myslacy, ktorzy moja troche inne zdanie i musza to napisac
- ci myslacy, ktorzy maja troche inne zdanie i nie musza tego napisac
- ci trwajacy w podziwie wodza czyli autora, bez wzgledu na to jaka pierdole ten ostatni napisze
Patrzac na to wszystko przychodza mi na mysl dyskusje jakie maja miejsce na onet.pl pod roznymi artykulami, od aborcji poczawszy a na skoku w dal skonczywszy.
Zawsze jakis idiota wpisze tam podobny tekst:
"Mieszkam w Niemczech, zarabiam tutaj tyle a tyle, mam najnowsza komorke, super auto etc etc"
W przeciagu kilku sekund jest 20 ripost do tego tekstu, momentalnie DYSKUSJA wrze. I to dyskusja iscie patriotyczna.
Zastanawiajce jest dlaczego tak latwo nas sprowokowac. Co jest w naszej nacji, ze bez mrugniecia okiem zaczynamy wasn. Zamiast machnac reka i zignorowac idiote.
Jestesmy narodem krzykaczy. Jestesmy cholerycznym narodem, ktory ma potrzebe aby reagowac w taki wlasnie sposob. Hmmm byc moze jest to nawet zdrowe. Odreagowac, zamiast dusic cos w sobie..."
*Z kwestii formalnych to bawię się nadal stylami. Zrobiłam kursor na stałe w kształcie strzałki, który nie zmienia się w rączkę pod linkami, a linki po najechaniu na nie sa podkreślane. No i jeszcze trochę bardziej rozstrzelone literki zrobiłam, w ten sposób chyba łatwiej czytać, oraz wprowadziłam wszędzie czcionkę"Verdana" więc w edytorze notek nie muszę już nic zmieniać, bo od razu jest taka czcionka. Jak w szablonach niemalże. Ogólnie fajnie, ale dużo pracy. Szczególnie jak się to robi po raz pierwszy.
Prace ze statystyki mają to do siebie, że przy dziesiątej trudno wpaść na pomysł oryginalnego przykładu, w którym zawrzeć można trzy zmiennie:waga długość, szerokość. Źdźbła trawy i ścieki tudzież inne wynalazki na ten przykład. I zostałam przez Marka zastrzelona wczoraj zadaniem wymyślenia kolejnego, a że z pomysłami na zawołanie to tak jest, że rzadko kiedy sie zjawiają, nie wymyśliłam nic. Za to pierun jeden tak mi po ambicjach pojechał, że w nocy mi się to śniło,a dziś chodzi za mną krok w krok.
Do cioci E. wyprawa była w celu znalezienia nowego lokum, dla tego czegoś co wcześniej, po długich dywagacjach, postanowiliśmy nazwać "kotem". Nie wiem, nie widziałam, ale ufam intuicji i oczom matki. Najprawdopodobniej babcia zostanie w najbliższym czasie uraczona czworonożnym prezentem, zatem muszę uprzedzić Artura, że będzie miał sześciotygodniowego współlokatora.Wszak niegdyś wspólnie ustaliliśmy, że w naszym ewentualnym wspólnym domu zwięrząt za bardzo mieć nie będziemy. Już napewno psa, bo uparcie przystajemy przy opinii, popartej zresztą wieloletnim doświadczeniem, że pies to duży obowiązek, a oboje chęci nie mamy na drałowanie na poranne spacerki zimową porą, czy nawet letnią. Nie i już. Odkąd pamiętam mój dom był pełen zwierząt, za sprawą mamy fanatyczki, która idąc do sklepu zoologicznego po pokarm dla chomika wracała zazwyczaj ze świnką morską, tudzież innymi gryzoniami. I za sprawą mojej siostry, której zwierzęta na podwórku skaczą na plecy, nie wiedzieć czemu, albo robią tak maślane oczy, ze nie sposób jest się im oprzeć. Nie przeczę, że do kilku czworonogów w domu przyczyniłam sie ja sama, na ten przykład za moją sprawą w domu wylądowała Zuźka, przywieziona przeze mnie z Mazur, siedem godzin maltretowana w pociągu. Żółw niejako też z mojej inicjatywy, bo nie chciałam z zoologicznego wyjść. Ale powiedzmy, ze winę zrzucam na rozczulone młode lata i zbyt miękkie serce, które teraz powoli się już oudparnia na takowe wdzięki. Ale żeby czterdziestoletnia kobieta sikała w majtki na widok yorka z czerwoną kokardką. Nie będę mieć zwierząt w przyszłości i kropka. No chyba, że A. będzie chciał ryby. Bo ma słabość. A że ja mam słabość do niego, to i na ryby sie zgodzę.Chrzanię jak potłuczona, wiem. Ale i to znajduje swoje wytłumaczenie, jak większość zresztą rzeczy na tym świecie. A. pojechał dziś do domu, a tęsknota już mi się udziela. Żyję jedynie dzięki :"Zaraz wracam do Ciebie mysz, jeszcze trochę poleniuchuję i wracam".
Ulotki stadniny wyszły zupełnie niezłe. Plakaty też. Czasem jak widać moje umiejętności się na coś przydają.
I spostrzeżenie jedno. Studenci mnie zadziwiają swoją pijacką elokwencją. Przed akademikiem na skrawku tego co można nazwać trawnikiem, kolejny pretekst do picia, grill znaczy się. A co by im wesoło było wystawili za okno radio, włączyli na full, gęby przy tym drą. W ostatni weekend przed wakacjami świętują. I wszystko byłoby ok, oczywiście pomijając fakt, że niektórzy w tym akademiku to mają to do siebie, że się uczą, piszą prace dyplomowe, tudzież prace ze statystyki. Ale jakby tego było mało, jeden mądry podjechał samochodem pod sam trawnik i z uśmiechem na twarzy włączył w nim radio. Tym samympowstała mieszanka wybuchowa w postaci radiowych szlagierów i hitów hip hopowych. Prawie z okien butelki z wodą leciały, albo inne funkcyjne przedmioty. A na zapytanie jednego z imprezowiczów, co jest najważniejsze w życiu, reszta chórem odparła "N-A-U-K-A!!!"
*Cała głowa mnie od tego zęba boli. Wzięłam jedną tabletkę, ale najwidoczniej nie działa, bo nie mogę oderwać się od poduszki. A dentysty się boje jak pierun. Może ktoś zna jakieś domowe metody? Ale umówmy się. Powód jest tylko jeden. Albo raczej w kilogramach go liczyć:P
Więc tak. Moje Kochanie najzdolniejsze skończyło dziś pracę i zaniosło gdzieś tam do sprawdzenia. W poniedziałek będzie wiadomo co i jak i ustalą też termin obrony. Przeokropnie dumna jestem z Niego, bo wiem jak wiele wysiłku Go to kosztowało. Nieprzespane noce. Żadnych przyjemności, tylko cyferki w koło i kreski w rysunkach rzecz jasna. Dziś widziałam kilka takowych. Doprawdy dla laika owe konstrukcje są nie do zrozumienia.Dla laika, czyli dla mnie. To ja już wolę uczyć się na pamięć tych 900 stronnicowych książek:)W poniedziałek też przenosimy klamoty do babci i zaczyna się nowy etap. Zagrzane przez około cztery lata w akademiku miejsce dostanie się zapewne komuś innemu, a studenckie życie będzie tylko wspomnieniem. Ja to bym się niewątpliwie poryczała. I to jak bóbr. Albo dwa:) I piękny wieczór dziś mieliśmy. Wytęskniony przez nas oboje. Przytulany, całowany i szeptany do ucha:) Trochę się wyżaliłam, trochę pośmiałam, trochę ciepłych słów posłuchałam, a na koniec to spadłam ze schodów.:) No prawie. A co...!:P Jutro A. jedzie do domu. Dostał kategoryczny nakaz leniuchowania, bo zdecydowanie mu się należy. I jeszcze jeden nakaz dostał, ale o tym to cisza. Za prywatne.:P I męczyc Go będą z pewnością pytaniami: co, gdzie, kiedy, po co, jak. A jeśli nie daj Bóg moje ulubione bliźniaczki zjawią sie na horyzoncie, to już zginął, przepadł.A potem to niech lepiej szybko wraca i będzie już tylko pięknie...Cały miesiąc razem. Rządy w mieszkaniu nam sie dostały...i ferajna zwierzaków:oP