Archiwum grudzień 2002


gru 31 2002 Piękny to był rok...
Komentarze: 6

Ciemna nocka nastała, wszyscy w domku już dżemią słodko, MF postanowiła zrobić roczne podsumowanie. I wcale  nie dlatego, że robię je co roku, już nie mówię, że pisemnie, ale przyznać muszę , że nawet nie myślę o tym. Ten rok jednak, był dla mnie bardzo przełomowy. Te dwie dwójki i dwa zera w dacie okazały się być niezwykle szczęśliwe i aż strach pomyśleć co mnie czeka po wepchaniu się piękniuchnej trójeczki. Choć podobno właśnie lata, które przychodzą po takich okraglutkich są niezwykle szczęśliwe. Tylko aż trudno mi sobie wyobrazić, że może mnie spotkać szczęście jeszcze większe. Ponieważ powiedzenie "co za dużo to niezdrowo", w tym wypadku nie odnajduje swojego zastosowania, pokuszę się o prośbę do wielmożnego pana B. , tego u góry, o rok równie szczęśliwy, a być może nawet szczęśliwszy od owego, który właśnie mija. Cóż poradzić, kochani, wszystko się starzeje na tym świecie, a czarodziejskiego eliksiru młodości jeszcze nie wynaleziono, dlatego też Dziadziuś Roczek, poczciwy staruszek z siwiutką broda ustępuje tronu i korony nowemu, pełnemu sił witalnych i mającemu nam wiele do zaoferowania Roczkowi w beciku. Miejsce starszyzny zajmuje młodość i chyba dobrze zresztą, cobyśmy mogli powoli turlac się do przodu. No , ale wróćmy do podsumowania. Wiemy już, że rok 2002 dla MF był niezwykle szczęśliwy i radosny, ale również z wyjątkami, które są poparciem reguły, tylko trza by było jakieś argumenty ku poparciu owej tezy wysunąć, co by nie mówili, ze MF robi z gęby cholewę. Otóz MF nie robi z gęy cholewy i zacznie tłumaczonko od poczatku.Styczeń, luty marzec to miesiące w których uczyłam się w Studium Dziennikarstwa i Public Relations. Przyznam, że ze zrezygnowaniem składałam papiery do owej szkoły, co było podyktowane moin stanem psychicznym po tym jak dowiedziałam się, że dziennikarstwo na Uniwerku przeszło koło nosa. A styczeń, to już półmetek w studium. Kilka fantastycznych miesięcy spędzonych w gronie zwariowanych i w oczach niektórych nawet lekko kopniętych na umyśle ludzi, pokręconych dziennikarzy zapaleńców, mających 1100 pomysłów na sekunde, a co gorsza realizujacych je natychmiastowo. Ludzie typu "najpierw zrobię, potem pomyślę, bo raz się w sumie żyje". Ta szkoła pozwoliła mi odzyskać utraconą w ogólniaku pewność siebie. Dziesiątka nieźle zrównała moje ego z ziemią i szczerze powiedziawszy  za jej przyczyną zaczęłam wątpić, czy w ogóle jeszcze coś znaczę, i czy do czegoś jeszcze się przydam. Generalnie to bardzo niemiłe uczucie. Studium nauczyło mnie  wiary  w  siebie, szacunku do własnych umiejętności i talentów, uświadomiło mi, że tak naprawdę to cos jednak potrafię, np. pisać. mimo, że pani od praktyk dziennikarskich non stop denerwowała się, delikatnie mówiąc, na moje przecinki stawiane w nadmiarze, bądź lekceważąco omijane. Cóż, nikt nie jest doskonały. Odkryłam swoją nową pasję...REKLAMA. Nie wiedziałam, że osoba o tak bardzo humanistycznych zainteresowaniach i "właściwościach" psychofizycznych, może zwrócić uwagę na dziedzinę, która od zawsze kojarzyła mi się z kasą, myśleniem racjonalnym, umiejętnościami kalkulowania, marketingiem, ekonomią. Nic bardziej mylnego. Z Ewcią nocami siedziałyśmy nad flowchartami, nad projektami reklam herbatek, np. Rooibos, najwstrętniejszej herbaty na świecie, pianek do golenia dla pań, banków, itp. Hehe... Sympatycznie było. No bo jak dwie wariatki się dobiorą, to turlanie się po podłodze ze smiechu murowane, Albo nasza "sytuacja kryzysowa" na Public Relations. Rodem z kryminału. Ale piąteczka była. Przez te trzy pierwsze miesiące opiekowałam się także małą Anią. Łezka mi się w oczkach kręci, gdy przypomnę sobie o chwilach spędzonych z małą. Jednak dziecko, to dziecko. Uwielbiałam małą rozrabiarę, śmieszkę, buntowniczkę, wspólne spacery, zabawy...ehhh...przejdę dalej. Na początku roku poznalam też Łukasza. Przelotna znajomość. Wlaściwie nic. Sama dziwie się, że w tym brnęłam, a potem ak ogromny zawód. Nie lubię materialistów dbający z przesada o swój tylek, i nowy samochód. Przykro mi, ale mam wartości, które cenie nieco bardziej. Rozstaliśmy się, kiedy wylądowałam na Nefrologii, spuchnięta jak pięć diabłów, a on nawet nie zadzwonił. To była kropka nad "i" do mojej decyzji. Przykro mi Łukaszku. Choć wiem, że tobie chyba nie za bardzo... Szpital. Oj, troszeczkę się naogladałam. Uświadomiłam sobie, jak ulotne i kruche jest ludzkie życie i jak cienka jest granica między nim, a śmiercią. Bardzo biedni, schorowani ludzie, którym chciałoby się pomóc, tylko nie wiedziało za bardzo jak. I ja w tym wszystkim. Czułam się jak gdyby z innej bajki. Miałam takie wrażenie momentami, że niepotrzebnie zajmuję miejsce i kłopoczę tych wszystkich lekarzy moim zdrowiem. Zobaczyłam na własne oczy co to znaczy chorować na nerki. Za ściąną była sala dializ, a nocami co rusz działy się jakieś sensacje. No i pani Krysia, której łóżko było puste, gdy wróciłam  z przepustki na Święta Wielkanocne. W takich chwilach człowiek ma naprawdę różne myśli. Ale było też wesoło momentami. Jak sanitariusze zaśmiewali się z moich dwóch warkoczyków, w którcyh dumnie paradowałam po oddziale z pojemnikiem na mocz w ręce, hihi. co do tego drugiego przyzwyczajeni, i w sumie dziwie się również i temu pierwszemu, bo warkoczyki, jak warkoczyki. i oczywiście pan od USG, który najpierw dziwacznie spojrzał na mój kolczyk w pępku, potem wysmarował mi brzuch mazidłem, i jeździł po mnie urządzonkiem. A po chwili stwierdził:

- Hmmm... no i co my tu mamy... będzie jakiś 5 miesiąc...

A MF wybuchnęła gromkim smiechem. Na co Pan Doktor odpowiedział:

- No, ale czemu się pani tak dziwi.

- A nic nic, panie doktorze...no chyba, ze kosmici....rózne rzeczy teraz się słyszy...

Hehe. Nie zapomnę nigdy pana doktora i ejgo miny wtedy. A gdy wyszłam z gabinetu mógł spokojnie oddać się kontunuacji konsumowania swojej zupki chińskiej i mam nadzieje, świeżej bułki.

Potem był kwiecień. Dokładnie 14 kwietnia. Dzień po imprezie urodzinowej w Będkowicach, która urządził Asmik. Główka bolała mnie nieziemsko, choć z towarzystwa to i tak dobrze się trzymałam. Wtedy na KONTAKT zapukało po raz pierwszy moje KOCHANIE. Zmieniliśmy dosłownie klika słów, bo powiedziałam, że jestem po imprezie i mam zamiar położyć się spać. I tak też było. Szczerze mówiąc nie wierzyłam, że jeszcze się do mnie odezwie. Teraz wiem, że wybrał sobie mnie o tak o z listy, po prostu, zagadał, z nudów praktycznie. Teraz oboje wiemy, że takie zagadywanie mnie  z nudów kończy się czasami.... no jak się kończy po prostu. Wtedy, z samego początku uchodziłam w jego oczach za dziewczynę, która nie ma na nic czasu, zapalona dziennikarka, walnięta świrnięta śmieszka, gadająca jak potłuczona, i pomyślał sobie, że właściwie to nie ma po co ze mną rozmawiać, bo i tak nie zwróce na Niego uwagi. Heh, i jak się człowiek może pomylić.... Potem były godziny przed komputerem, morza przelanych łez, gdy wyjeżdżał z Wrocławia do Zielonej, tęsknotki, ale też smiechym chichy, rozmowy o zyciu... i ten moment w którym zdałam sobie sprawę, że właściwie to chyba na dobre zawrócił mi w głowie i nie dam Mu ani sobie tak łatwo zrezygnowac z tej znajomości. I był kiedyś dzień, który przesądził o wszystkim. Nasze spotkanie. Wróciłam wtedy prosto z Hali Ludowej i "Skrzypka na Dachu". Piękniejszej rzeczy w życiu na oczy nie widziałam. Byłam po prostu cała w motylkach, mimo, że o tej porze, a było coś koło jedenastej w nocy, motylki powinny już dawno spać. Usiadłam przed komputerem i zaczęłam rozmowę z A.

- Wiesz co, no tak mnie nosi, że chyba zaraz wezme Axla i pójdę gdzieś w cholerę, poskaczę, poświruję, albo nie wiem co, bo chyba zaraz mnie rozerwie. Tylko, że nie wiem czy Axlowi będzie chciał ze mną iść o tej porze.

Na to A. niewiele myśląc, powiedział:

- A co by było gdyby mi się chciało...?

 O północy bylismy już razem. Tak fizycznie i namacalnie. No i pies, który nie szczędził A. o mało nie zjadł Go w całości, no bo przeciez jak to, żeby jakiś obcy facet kręcił się koło mojej panci, o dwunastej w nocy. Boże..było pięknie. I wiedziałam już wtedy, że Go kocham. WIedziałam, że tak łatwo się Go nie pozbędę.

I były sliczne nocki, kiedy szlajalismy się po mieście, a rozstawialiśmy nad ranem. I potem było rozstanie....NA długie trzy miesiące, pełne niepewnościm strachu o przyszłości i o NAS. Właściwie to przesiedziałam je w domu. Myślałam nad zyciem. Myślałam nad NAMI, nad sensem tego wszystkiego.

I pamiętam dzień kiedy wrócił.

Zapukał do mnie na GG Patryk, kolega A. z pokoju w akademiku. Mówił, że jest pewna, bardzo delikatna sprawa...yhm..yhm...otóż musi mieć wolny pokój na wieczór:oP i mam zabierać sobie A. i tyle. To ja niewiele myśląc kazałam A. się zbierać. Przyszedł. A potem już przychodził codziennie. Boże jaka jestem szczęsliwa. JEzu....jaka ja jastem szczęśliwa...Aż sama w to nie wierze. A najpiękniejsze jest to, że mam przeświadczenie, że nasz związek jest takim na całe życie. Że będzie po prostu piekny.

A w między czasie, w czerwcu to było, zdałam egazminy dyplomowe w studium, zostałam zatem technikiem organizacji reklamy, ze specjalnością dziennikarstwo i pubilc relations. No nie pogadasz panie dzieju:oPhi hi

W lipcu dostałam się na Polonistykę. I tak zaczął się kolejy etap w moim zyciu. Etap studencki. I Nowy etap w życiu prywatnym... MY

Kochanie, dziękuję Ci, że jesteś...

I oczywiście dziękuję również Wam, za to, że mogłam tyle z Wami przeżyć, choć "tylko"wirtulanie, jednak pięknie było. Szczególnie Sheryll- mojemu Kfiatushkowi, która od początku kiedy poznałyśmy się była moją bratnią duszą, S3kvirkowi, którego uwielbiam ponad życie, a poza tym Kotkę_P, Aqile, Mientufke, Dziwnego, Woman,eNeN, 1984, Gaję, kosmatego Kosmitka,Teosia,którzy byli odkąd ja byłam, i ci których poznalam stosunkowo niedawno: Rebeliantkę, Anarchystunia kochanego, Serducho, Alter_ego, Słodką,MagicSunny, Tompiego-szefuncia, Naamah, Martynię i wszystkich innych, których nie wymieniłam z powodu swojej postępującej sklerozy( boże, teraz pół nocy będę myśleć kogo zapomniałam) Ehhh, jednak chyba dobrze nam tu:o) Dzięki, że jesteście.

Niom , już dosyć słodzenia. Czas spać:o)) Miłego dnia, kochani, ostatniego już w tym roku...

No tak. Zapomniałam o Śpiochu. Buźka:o)Śpioszek i nie kłócić mi się z Sheryll- to mówiłam ja- najwększa kłótnica tego blogowiska:o)

ani-mru-mru : :
gru 30 2002 Słowo "klucz" dla MF na NOWY ROK
Komentarze: 2

SZCZEGÓŁY

ani-mru-mru : :
gru 30 2002 Ludzie!!! A czego wy jeszcze nie śpicie?...
Komentarze: 2

Jakby ktoś miał watpliwości co do tego, czy MF tak wcześnie wstała, czy po prostu jeszcze nie zdążyła się położyć, to odpowiedź prawidłowa ma numerek dwa. Właściwie to niedokładnie. Położyć, to się położyła, tylko zasnąć, nie zasnęła. No bo w jaki sposób tego dokonać, kiedy nad głową unosi się ciężkie chmurzysko myśli różnych, posiadających włąściwości nurtująco - dręczycielskie i zasnąć właśnie nie dające. No bo tak sobie zaległam, zgasiwszy uprzednio światełko i wszelkie sprzęty grające i świecące i zaczęłam dumać o jutrzejszym dniu, w woli ścisłości, o dzisiejszym już. I tak sobie wydumałam, że warto byłoby ruszyć tyłeczek i wybrać się do biblioteki, po te francowate książki, na które już patrzeć nie mogę. Ale z drugiej strony choroba dokucza, lepiej byłoby się wykurować, co by gorszych następstw nie było, i oczywiście lenistwo przeszkadza, tym bardziej, że za oknem słychać krople deszczu i widać ogólnie jakąś taką nieprzyjemną atmosferę. Rezolutna MF postanowiła zatem ruszyć głową i zastanowić się jak to zrobić, żeby wyszło po najmniejszej linii oporu. Pomyślała sobie, że zamówi książki przez internet, a wdepnie do biblioteki tylko na sekunde, żeby je odebrać. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że jak się okazało zasady wypożyczania książek wirtualnym sposobem, są nie dla umysłu MF, szczególnie o piatej rano, po nie przespanej nocy. Jakieś sesje, schowki, szmery bajery, tylko zabrakło im napisać w jaki sposób dokonuje się konkretnego aktu zakupu, chciałoby się powiedzieć, no ale w tym wypadku wypozyczenia. Walnąć im mailem z numerem sesji, czy jakiś mądrzejszy pomysł na to mają, w każdym razie ja się nie obeznaję i jeśli mi ktoś nie wytłumaczy jak krowie na rowie i nie pokaże palcem, to nie przyjmuje do swych szarych komórek. A swoją drogą. To musi być tak banalne, że aż skomplikowane. Moja głupota nie zna granic...Aż mi się na śmiech zebrało...hihihi.

Dobrego dnia - przedostatniego już w tym roku. Starajcie się dobrze go wykorzystać. A tak a propos, to zdałam sobie właśnie sprawę, że od środy, rocznikowo będę mieć 21 lat. Mówcie do mnie BABCIU....

ani-mru-mru : :
gru 28 2002 Przygód kilka Wróbla Ćwirka, odcinek Bóg...
Komentarze: 4

Wróbelka Ćwirka jako wnusia dziadzusia udała się razu pewnego, i to  nawet świątecznego, w odwiedzinki do  owej starszyzny, ćwir, ćwir. Zapakowawszy piórka, nóżki i resztę w samochód, mamę i siostrę przy okazji, z flaszką likieru domowej roboty, piernikiem w srebrnej blaszce i w miarę w dobrych humorach postanowiły dokonać swej powinności i zaszczycić obecnością tę część ćwirczej rodzinki, ćwir, ćwir. Dziadek trząsł portkami, jak się domyślać z łatwością można, gdyż wizyty wnuczek i byłej synowej bywają nieprzewidziane w skutkach pełne niespodzianek i wyczynów. A trząsł na myśl o niedawnej naszej wizycie  z okazji jego urodzinek, kiedy to wparowala Ćwirka z mamuśka, siostrą i płonącym tortem ze "Sto lat" na ustach, kiedy to jubilat już nikogo się nie spodziewał. Kiwał tylko dziadek głową, na znak " co znowu wymyśliłyście", a, że żartowniś z niego nieziemski, powiedział:

- A co to tak słabo jakoś wam to spiewanie wychodzi???

Ćwir, Ćwir, przestraszny dowcipniś z niego, śmie podwarzać nasze muzyczne umiejętności. Bądź co bądź nie każdemu wychodzi zawsze dobrze to, co nawet robi na codzień, Zresztą szukać Ćwirka daleko nie musi, wytarczy, że przypomni sobie sytuację , jaka miała miejsce kilka ładnych latek temu, ćwir, ćwir, kiedy to po drodze do Dziadka, nasz maluszek świętej pamięci odmówił posłuszeństwa i się rozkraczył na środku drogi, a na dodatek ze stacyjki zaczął wydobywac się podejrzany dym...Czyżby się paliło, ćwir, ćwir...Ćwircza mamuśka za habety wywalila Ćwirkę z siostrą z smochodu i pognała do pierwszej budki telefonicznej, co by zadzwonić po dziadka- strażaka, tak w ogóle, ćwir, ćwir. Dziadek, jak to strażak, na miejscu zdarzenia pojawił się bardzo szybko, ćwir, ćwir i wszystko byłoby cacy, gdyby nie to, że popatrzył na nasz biedny samochodzik i z wyrzutami  w głosie powiedział:

- Beata, a tyś co tak krzywo zaparkowała?

Ćwir, ćwir, dziadki jakie są każdy widzi. Ale powróćmy do kwestii niedawnych odwiedzin. Otóż przybyłysmy na miejsce, bez większych niespodzianek przebył również pobyt. Mniamusny obiadek ( inny specjalnie dla Ćwirki - wegetarianki) ciasta, ciasteczka, soczki duperelki, ćwir, ćwir, gadaninka, peplaninka na całego. Ćwircza siostra, jak to zwykle bywa, nie wytrzymała długo na oficjalnych zjazdach rodzinnych i ulotniła się w tempie błyskawicy do kuzynki, Misialindy, siotry Asmika, znanego tym i owym mieszkańcom blogowiska. Problemy zaczęły się później, kiedy to do drzwi zapukał wielmożny tatuś. Tatuś, albo niby- tatuś, bo Ćwirka ma to szczęscie widywać go raz do roku, jak Bóg da, z okazji święta jakiegoś, bo, że się tak Ćwirka wyrazi, owy obywatel za zbytnio zainteresowany swoimi latoroślami nie jest, zresztą nie tlko, bo nikim i niczym oprócz własnego szanownego tyłka, ćwir, ćwir. Fajnie siedziało się naprzeciwko w milczeniu, ćwir, ćwir. Nie zamieniliśmy ani słówka. No dosłownie. Hmmm... Potem, jakby tego było mało, wparowali odwieczni przyjaciele rodziny, ich nie naszej, państwo R. ze swoimi przeuroczymi córeczkami, kreującymi się na damulki wysokiego stanu, słowem: przerost formy nad treścią, ćwir, ćwir. Upsss...Ćwirka obiecała, że nie będzie ażtak złośliwa... Ceni się u nich natomiast to, że choc zapytali jak tam Ćwirce na studiach idzie, do czego tatuś szanowny zmusić się za żadne skarby nie zdołał. Jednak, ten jeden ich plus, nie przekonał Ćwirczej mamuśki do zaniechania decyzji, jaką podjęła od razu po tym jak przestąpili próg, czyli:

-Agata!! Zbieramy się do domu!!!

Ćwir, Ćwir, jak uroczo. Spakowała Ćwirka manatki, wpakowała piórka do samochodu, pomachała łapka dziadziusiowi na pożegnanie...a miał biedaczek łzy w oczach z powodu postępowania swojego pożal sie Boże syna, choc on sam przecież winien niczmu nie jest, ćwir, ćwir. I.....daleko Ćwirki nie dojechały. Pierwsze skrzyżowanie nasze! Brummm brummm i prrrrr!. Stop, jakby prądu zabrakło cholera wie gdzie i w czym. Ziąb przy tym przeokrutny, szczękać zębami pozostawało. A ćwircza mamuska chwyciła się za telefon i po dziadka strażaka.

Przyjechał.

A Ćwirka tylko czekała, kiedy powie:

- Beata, a tyś co tak krzywo zaparkowała....

 

Miłego wieczorku

PS Po lewej stronie amerykańskim stylem zamieściłam obrazek swojego pulpitu. Wszak na zachód trza iść:oP

ani-mru-mru : :
gru 27 2002 Po werońsku
Komentarze: 3

Siedzę z noskiem w Romeo i Julii. Bynajmniej nie jest to spowodowane moją ogromną miłością do Diabełcia, ani wielbieniem Miłości, jako takiej, zmusza mnie zwyczajnie powód nieco bardziej przyziemny i lichy, kolokwium z historii literatury. Bądź co bądź odzywają uczucia czyste, niczym nie zmącone poparte tą literacką klasyką. Co tu dużo romansować, wzruszam się jak cholercia i woda w dziurkach oczkowatych pojawia się w co lepszym akcie:

" Miłość jest jak zaraźliwa

Choroba: smutek, co serce mi nęka,

Ciebie zasmuca i moja udreka

Z tego powodu rośnie dodatkowo:

Współczucie staje mi się męką nową.

Miłość to opar westchnienia: ulotny,

Lecz ciężki; płomień spojrzenia zalotny,

Ale palący;morze łez; choć czyste,

Jednak bezdenne. Miłość jest zaiste

Dławiącą żółcią i zbawczym balsamem,

Jest metodycznym szałem-wciąż tym samym

I wciąż rosnącym." 

ROMEO

I chciałoby się ponad zycie, żeby dziś choć raz w życiu móc usłyszeć prawdziwe wyznanie miłości...

A dziś siedząc właśnie z ksiązką na kolanach usłyszałam coś, co bardzo mną wstrząsneło. Kolega mojego "brata", wraz ze swoją dziewczyną,  kąpiąc się wczoraj w wannie zaczadzili się dwutlenkiem węgla. Znaleźli ich nieżywych rano. Razem...

Tragiczne...i piękne... 

Dobrego wieczorku

ani-mru-mru : :