Archiwum sierpień 2002


sie 31 2002 Ostatni
Komentarze: 2

Edyta Bartosiewicz "Ostatni"

Zatańcz ze mną jeszcze raz Otul twarzą moją twarz Co z nami będzie? Za oknem świt Tak nam dobrze mogło być

Gdy Ciebie zabraknie I ziemia rozstąpi się, w nicości trwam Gdy kiedyś odejdziesz Nas już nie będzie I siebie nie znajdziesz też

Zatańcz ze mną jeszcze raz Chcę chłonąć każdy oddech twój Co z nami będzie? Uwierz mi Tak jak ja nie kochał nikt

Gdy Ciebie zabraknie I ziemia rozstąpi się, w nicości trwam Gdy kiedyś odejdziesz Nas już nie będzie I siebie nie znajdziesz też

W salonie wśród ciepłych świec Już nigdy nie zbudzisz mnie Już nigdy nie powiesz mi Jak bardzo kochałeś mnie Kochałeś mnie...

Czy słyszysz jak tam daleko muzyka gra?

Zatańcz ze mną jeszcze raz

Gdy Ciebie zabraknie I ziemia rozstąpi się, w nicości trwam Gdy kiedyś odejdziesz Nas już nie będzie I siebie nie znajdziesz też

Zatańcz ze mną ostatni raz

Nas już nie będzie i siebie nie znajdziesz też

MIŚKU JA CHCĘ DO CIEBIE....ZABIERZ MNIE STĄD...

ani-mru-mru : :
sie 30 2002 Taborety
Komentarze: 5

Wbiegłam po schodach, tak szybko, że prawie pogubiłam buty i siatki z  zakupami. Jeszcze tego by brakowało, żebym pod drzwiami państwa. G. M. S. lub. K. rozsypała ziemniaki. Po pierwsze to szkoda ziemniakow, a po drugie mojego głodnego bzusia. Współmieszkańców szkoda trochę mniej, no bo jak wielką krzywdę może zrobić ziemniak trurlacący się jak piłeczka pod drzwiami wejściowymi. Zagrożenia z jego strony żadnego, lecz jakby popatrzeć na owy aspekt z innej strony, to ludzie obawiając się dziś słodzika do herbaty, że względu na jego biało- proszkowy image, mogliby równie dobrze obawiać się ziemniaka, który dla którkowzrocznych doskonale może być być toczącym się po podłodze klatki schodowej  granatem zrzuconym akurat pod drzwi pana S przez Al -Kaidę. Ksztyna mojego zdrowego rozsądku jednak i rozwagi byc może również, pozwoliła mi cało przetrasportować zarówno siebie samą jak i ziemniaki do mieszkania, aż na czwarte piętro. Windy spółdzielnia mieszkaniowa, w której przyszło mi mieszkać już 11 lat, się nie dorobiła, zwalając owa niedogodność na rozporządzenia prawne, który niby mówią o tym, że w blokach poniżej 5 pięter wind być nie może. Szlag  z ich prawami budowlanymi, jak cierpia na tym moje nogi.Zasapana dotarlam do mieszkania. Ledwo zdążyłam położyć  granaty rodem z Al-Kaidy na szafkę, nie mówiąc już o schowaniu ich w należyte miejsce, o ile można mówić o należytym miejscu na skład granatów w kuchni,ledwo zdążyłam zdjąć buty, i odłożyć klucze na drewnianą półkę w przedpokoju, jak zadzwonił dzownek do drzwi. Niech to!-pomyślałam. Przez te wszystkie lata nie zdążyłam się jeszcze przyzwyczaić , że nasze mieszkanie, jest na codzień tak zwanym lokum otwartym, w którym  godzinami przesiadują różne osobistości, a ich tożsamość i  powód gościny, w mych skromnych progach,  nie zawsze są mi znane. Zdziwiła mnie tylko jedna rzecz. Dzownek do drzwi!!!Bim bom, bim bom!!!Co za piękne i niepowtarzalne zjwisko!Cud techniki.Balsam dla ucha.Tylko szkoda, że to zjawisko tak rzadko u mnie spotykane...Ale cóż począć. Najwidoczniej miałam do tej pory do czynienia z odwiedzającymi ze wstrętem do dźwięku dzownka przy drzwiach wejściowych. A ten KTOŚ zadzwonił dzownkiem!!!!! Ma plusa. Od razu biegnę otworzyć , muszę przecież szybko wyjść na przeciw temu okazowi kultury i taktu.W drzwiach stał pan B. Stary kawaler spod 14, który od zawsze odkąd pamiętam mieszkal ze swoja staruszką mamusią. A tak a propos, to kobieta bardzo miła, nie raz nawet pomagałam jej wnosić na górę zakupy.I nie po to bynajmniej by nie uraczała mnie nigdy swoimi wizytami, lecz ze zwykłeego dobrago serca. O!

- Te taborety w waszej kuchni do kurde długo jeszcze tak będą szurać. A co kurde nie możecie sobie jakoś tak zrobić żeby nie szurały. Kurde szurają i szurają a ja nie mam już ochoty tego słuchać. Kurde nie muszę wiedzieć, kiedy kurde jecie obad.A kurde siedzę se i kurde tylko slysze kurde wasze taborety.A kurde kupię wam jakieś podkładki w gospodarstwie domowym albo cholera wie co. Kurde pojecie wszelkie przechodzi. Jak można być kurde tak bezmyślnym. Powiedz kurde swojej mamie, że jak czegoś z tymi kurde krzesłami nie zrobi to kurde ja już sobie ją wypożyczę kurde. A właśnie gdzie Twoja mama kurde, co ja będę z jakąś kurde gówniarą gadać, jak ona tu nagwizdać kurde jedynie może -mamy nie ma- no ładnie kurde, taborety szurają a kurde mamy nie ma kurde. Paranoja jakaś kurde. I co sie kurde gapisz, kurde mowę Ci kurde odjęło, czy kurde co...

- a wie Pan, tak analizuję sytuację...

- I kurde co

-A no kurdę to, że nie dziwne, jeśli nie ma Pan możliwości słuchać odgłosów swojej żony podczas erotycznych uniesień, bo nadzwyczajniej w świecie jej Pan nie posiada, to słucha pan szurania taboretów....

 -A poza tym, o ile się nie mylę, to Pan mieszka na górze.....

ani-mru-mru : :
sie 29 2002 Poczochrane łebki i chlupu chlup szczęściorka......
Komentarze: 4

Wróbelka Ćwirka jako organizm żywy,ćwir, ćwir myślący(czasem), czujący itd. itp a nie posiadający, co można stwierdzić z olbrzymią stanowczością, właściwości egzegeracyjnych, tudzież, mówiąc prościej, właściwości wyolbrzymiania, od dwóch miesięcy rozgrywa inspirująca partyjkę szachów  z panem, o którym wtajemniczeni  mówią- Tęskniorek.A wtajemniczonych jest wiele i liczba ich rośnie jak grzyby po deszczu, o czym Ćwirka przekonuje się na codzień czytając słodziuchne, aczkolwiek tendencyjne i przyniudziaste opery mydlane blogowiska. Stanęła Ćwirka do tej partii szachów  z wielką nadzieją w zwycięstwo, ba!Wróbelka przekonana była że rozgrywka minie niemalże bezboleśnie i szybko. I tak było. Przez pierwszy miesiąc. Z podniesionym do góry łebkiem, wytrwale brnęła do przodu, myśląc o niebieskich migdałach, tudzież mlecznej rzeczce marzeń, najmniejszym paluszkiem, z nadzwyczajną lekkością, przesuwała pionki na planszy... Czas mijał niezwykle szybko.Ćwirkę pochłonęły do reszty egzaminy na studia, potem mniamuśne wyniki owych egzaminów(przy okazji pozdrawiam panią z dziekanatu, która już na starcie dała odczuć, że chyba Ćwirka nie jest na wydziale mile widziana...dziś także Wróbelka miała okazję usłyszeć na własne uszęta oznaki jej swarliwego charakteru:o() Błogi okres przejęcia inicjatywy w rozgrywce nad tęskniorkiem okazał się jedynie doraźny, czasowy i prowizoryczny.Bo co dobre jak to przysłowiowo bywa, szybciorkiem się kończy.Ujmując zjawisko inaczej - po słonecznym dniu zazwyczaj  przychodzi ciemna nocka.Bo życie ma to do siebie, że nie przepada za głaskaniem wróbelki po główce...Cóż należy mu to wybaczyć, nie każdy musi bowiem przejawiać ornitologiczne zainteresowania.Ołowiane brzemię tęsknoty runęło z hukiem na ćwircze słabiutkie plecki.Nawet kipiący słońcem optymizm nie był w stanie go roztopić.Umiejętności egzaltacyjne Wróbelki natomiast nie są na tyle duże i silne by mogły ujawnić się i coś zaradzić w tęskniorkowej sprawie.Ćwirka zaczęła coraz bardziej potrzebować czułości.Potrzebowała kochać. Dawać siebie całą Jemu.Setki tysięcy najsłodszych buziaczków. Poczochrane łebki hihihi:o))To było przemniamuśne.Cmoczki, cmoczki, cmoczki...jeszcze więcej cmoczków i wzajemne klejenie się do siebie ojojoj:o))Mogła się Ćwirka przylepiac tak cały dzień i jeszcze jej było mało.Taka mała natrętna uwodząca przylepka. Jak On z swoją Myszką wytrzymywał hihih. Oskara powinien dostać w dziedzinie cierpliwości hiohio.A jak prześlicznie biło Jego serdunio.Taka słodka muzyczka. Wróbelki chyba też waliło jak oszalałe, ale ciiii , cio się Wóbelka będzie przyznawać, ćwir, ćwir.Przebardzuitko czuła się  szczęśliwa przy Nim. A On mówił, że to doskonale czuje. Nie umiała Wróbelka niczego ukryć, a już na pewno nie szczęscia.Wychlupywało się na ziemię i robiło taaaakie kałuże.Chlupu, chlup....Rozmawiała Ćwirka z Nim o wszystkim. Albo i nie musiała rozmawiać. On wszystko wiedział. Wiedział o Wróbelce więcej niż jej rodzona mamuśka, ćwir, ćwir.Zaufała Mu do reszty. Tak wewnętrznie czuła, że może i powinna.Gdyby istniał psychiatryk dla oszalałych z miłości i w dodatku taki dla wróbli, Ćwirka siedziała by tam zamknięta już od kilku miesięcy.I pewnie jeszcze długo by posiedziała, ćwir, ćwir. Szwendanie się nockami po mieście było całkiem mniamuśne hiihih:o))Ja On i Nocka.Zresztą noc to chyba nasza pora była.Ukochaliśmy ją sobie oboje. Dwa głupolki hihih:o))Wariatuncie. Miasto spało tylko my nie:o))Kochała Ćwirka te chwile. A potem przyszło najgorsze. Rozstanie. Jakby któs wyrwał Ćwirce połowę serca. Pałakała. Ba!Wyła jak dziecko, bo płaczem tego nazwać nie można. A On tylko Przytulał, całował, wycierał łezki, głaskał po łebku. Nic więcej nie mógł zrobić...Ani ja.Nie mogła się Ćwirka odkleić od Niego. Ale wiedziała, że musi...Przybiegła po schodach do domciu. Skuliła się na łóżeczku i płakunciała już do końca nocki. A potem następną nockę i następną. Płakuncia do dziś. Przegrywa w szachy z tęskniorkiem...

ani-mru-mru : :
sie 28 2002 Upssss
Komentarze: 3

Ta Beatkę przebrzydłą to tylko wziąć i udusiorkać własnymi łapkami. Znaczy się ćwirczą mamusię. No bo jak tak można. Właśnie przyszedł Ćwirki kolega. Mamusia władowała  Go Ćwirce do pokoju...A Ćwirka  w samych majtusiach....ojojoj... hihihi:oP Upsssss What's a shame:o)))A na dodatek się smiechotkuje i mówi: "A co on majtek nie widział"...hehe:o))

ani-mru-mru : :
sie 28 2002 Anne Shirley
Komentarze: 2

Hehehe, to były czasy.....:o)))Moja idolka... hihi:o)))Ojć aż się łezka w oczku zakręciła:o)))

..::'Carrots' 'Hey Carrots!'

'How dare you call me carrots!'::..

 

When Mr. Phillips was in the back of the room hearing Prissy

Andrews's Latin, Diana whispered to Anne,

 

"That's Gilbert Blythe sitting right across the aisle from you,

Anne. Just look at him and see if you don't think he's handsome."

 

Anne looked accordingly. She had a good chance to do so, for the

said Gilbert Blythe was absorbed in stealthily pinning the long

yellow braid of Ruby Gillis, who sat in front of him, to the back

of her seat. He was a tall boy, with curly brown hair, roguish

hazel eyes, and a mouth twisted into a teasing smile. Presently

Ruby Gillis started up to take a sum to the master; she fell back

into her seat with a little shriek, believing that her hair was

pulled out by the roots. Everybody looked at her and Mr.

Phillips glared so sternly that Ruby began to cry. Gilbert had

whisked the pin out of sight and was studying his history with

the soberest face in the world; but when the commotion subsided

he looked at Anne and winked with inexpressible drollery.

 

"I think your Gilbert Blythe IS handsome," confided Anne to Diana,

"but I think he's very bold. It isn't good manners to wink at a

strange girl."

 

But it was not until the afternoon that things really began to happen.

 

Mr. Phillips was back in the corner explaining a problem in

algebra to Prissy Andrews and the rest of the scholars were doing

pretty much as they pleased eating green apples, whispering,

drawing pictures on their slates, and driving crickets harnessed

to strings, up and down aisle. Gilbert Blythe was trying to make

Anne Shirley look at him and failing utterly, because Anne was at

that moment totally oblivious not only to the very existence of

Gilbert Blythe, but of every other scholar in Avonlea school itself.

With her chin propped on her hands and her eyes fixed on the blue

glimpse of the Lake of Shining Waters that the west window afforded,

she was far away in a gorgeous dreamland hearing and seeing nothing

save her own wonderful visions.

 

Gilbert Blythe wasn't used to putting himself out to make a girl

look at him and meeting with failure. She SHOULD look at him, that

red-haired Shirley girl with the little pointed chin and the big

eyes that weren't like the eyes of any other girl in Avonlea school.

 

Gilbert reached across the aisle, picked up the end of Anne's

long red braid, held it out at arm's length and said in a

piercing whisper:

 

"Carrots! Carrots!"

 

Then Anne looked at him with a vengeance!

 

She did more than look. She sprang to her feet, her bright

fancies fallen into cureless ruin. She flashed one indignant

glance at Gilbert from eyes whose angry sparkle was swiftly

quenched in equally angry tears.

 

"You mean, hateful boy!" she exclaimed passionately. "How dare you!"

 

And then--thwack! Anne had brought her slate down on Gilbert's

head and cracked it--slate not head--clear across.

 

Avonlea school always enjoyed a scene. This was an especially

enjoyable one. Everybody said "Oh" in horrified delight. Diana

gasped. Ruby Gillis, who was inclined to be hysterical, began to

cry. Tommy Sloane let his team of crickets escape him altogether

while he stared open-mouthed at the tableau.

 

Mr. Phillips stalked down the aisle and laid his hand heavily on

Anne's shoulder.

 

"Anne Shirley, what does this mean?" he said angrily. Anne

returned no answer. It was asking too much of flesh and blood to

expect her to tell before the whole school that she had been

called "carrots." Gilbert it was who spoke up stoutly.

 

"It was my fault Mr. Phillips. I teased her."

 

Mr. Phillips paid no heed to Gilbert.

 

"I am sorry to see a pupil of mine displaying such a temper and

such a vindictive spirit," he said in a solemn tone, as if the

mere fact of being a pupil of his ought to root out all evil

passions from the hearts of small imperfect mortals. "Anne, go

and stand on the platform in front of the blackboard for the rest

of the afternoon."

 

Anne would have infinitely preferred a whipping to this

punishment under which her sensitive spirit quivered as from a

whiplash. With a white, set face she obeyed. Mr. Phillips took

a chalk crayon and wrote on the blackboard above her head.

 

"Ann Shirley has a very bad temper. Ann Shirley must learn to

control her temper," and then read it out loud so that even the

primer class, who couldn't read writing, should understand it.

 

Anne stood there the rest of the afternoon with that legend above

her. She did not cry or hang her head. Anger was still too hot

in her heart for that and it sustained her amid all her agony of

humiliation. With resentful eyes and passion-red cheeks she

confronted alike Diana's sympathetic gaze and Charlie Sloane's

indignant nods and Josie Pye's malicious smiles. As for Gilbert

Blythe, she would not even look at him. She would NEVER look at

him again! She would never speak to him!!

ani-mru-mru : :