Najnowsze wpisy, strona 66


sie 20 2002 Błonia
Komentarze: 3

Wróbelka Ćwirka jako stworzonko odporne na wszelkie nie wróbelkowe warunki z radosnym serduszkiem przetrwało te kilka godzinek na krakowskich Błoniach. Msza była przemniamuśna a Ojczulek, to ho ho, żartował jak zawsze, aż się Wróbelce dziubek cieszył. Ćwirka przyjęła postawę słuchająco-propagującą. Receptorki na maxiorka.Wsłuchiwała się z zapartym wróbelkowym tchem w śpiew  chóru. Sopranki w Gaude Mater były tak śliczne, że trudno słowami opisać i alleluja pomiędzy aklamacją. Przemniamuśnie. Na ewangeli to Ćwirka modliła się żeby ksiądz, który ją śpiewał dociągnąl do ostatniego wersu, bo troszczeczkę za dużo mu się do góry poszło i prawię że nieba sięgnął tym przeraźliwym dźwiękiem. Ale udało się. Bez większej wpadki.Ojczulkowi ciężko było. Zdrowaśki odmawiał tak załamanym głosem, że Ćwirka z żalu miała łezki w oczkach i myślała sobie: "Dajcie Ojczulkowi już spokój, nich ktos za Niego je odmówi"Bidulek kochany.Niestety Ćwirka za maluteńka jest, kurdupelek i zobaczyć jej cokolwiek było trudno, a jeszcze w takim tłumie, graniczyło z niemożliwością, ale jakoś Ćwirka sobie poradziła i cosik niecosik widziała. A wszyściutko co widziała zapamięta do końca życia. Ćwirka pamięta jak była we Wrocławiu chyba w 98 od hotelem Wrocław na Mszy  z Ojczulkiem. Było bliziutko od domku. I to już nie było to. Nie ta atmosfera. Za mało bólu pielgrzymowania. Jak spacerek i zwykła niedzielna Msza. Na Błoniach było coś cudownego. Miłość w powietrzu. Przyjaźń. Często łezki...Szybciuteńko minęło,ani się wróbelka nie obajrzała a już był koniec. Końce są najgorsze. Pożegnania. Ćwirka nienawidzi pożegnań, jak niczego na tym świecie. Ale pożegnanie było śliczne. Dialog  z Ojczulkiem chyba poruszył każdego. Trudno to opisać. Serduszko aż się kraja.Wróbelka straszliwie wrażliwe stworzonko.Tylko, że to co się działo dalej, znaczy po Mszy , woła o pomstę do nieba. Dwa i pół miliona ludzi wyległo z Błoń i za wszelką cene chcieli dostać się do miasta. Większość od razu na dworzec. Wyszliśmy na droge. Ćwirka wiedziała już, że coś się schrzanić musi, no bo jakby inaczej. Za pięknie było. Pokierowali nas jakąś fajniutką drogą, koło mostku. Przy mostku było rozwidlenie. Jedni szli przez mostek na lewo, a inni w prawą stronę. My poszliśmy przez mostek, a potem jakiś policjant mówi Ćwirce, że idziemy źle, bo jak chcemy do miasta to w prawo. Ćwirka nóżki za pas, w tył zwrot. Naprzód marsz. Jeszcze było w miarę luźno...ale nie długo. Ludzie schodzili się. Rezultat- ścisk taki, że Wróbelka nie mogła oddychać. Zadeptana przez olbrzymy, popłakała się z bezsilności...Co chwilę policja przez środek tłumu robiła przejazd dla karetek. Wieźli ludzi z Błoń, którzy widocznie nie wytrzymali warunków. Widziała Ćwirka chłopaka na noszach. Wyglądał jak żywy trup. Majaczył coś. Przerażająco blady.Boże...Ćwirka zatrzepotała skrzydełkami, zasłoniła oczka i podreptała dalej.Droga ciągła się i ciągła. A tłum przeszedł pięć metrów i stawał, bo robił się korek przez karetki, albo przez tych, którzy zemdleli gdzies pośrodku. Stado baranów. Każdy dbał o swój tylek i jakoś chyba nikt nie pamiętał, że dopiero co świecili pokorą przed Ojczulkiem i szli do komunii św. Dwotyzm się szerzy. Wróbelka była strasznie zmęczona. Tak do granic wytrzymałości. Było Ćwirce strasznie słabo, ale obiecala sobie, że nie będzie mdleć za nic w świecie, żeby przez nią kolejna karetka nie blokowała drogi hihi. Ćwirka już sama nie wie ile to trwało. Ile szliśmy. Wie tylko, że długo, za długo...Kochany Kraków Ćwirki...tym razem jednak Wróbelka nie mogła się nim nacieszyć. Nie miała sił by to zrobić. Szła tylko i myślała kiedy ten dworzec....Pociąg miał być około 15. Lecieliśmy prawie przez planty, żeby tylk zdążyć. Zostało chyba z 10 minutek do odjazdu. Pod przejściem podziemnym koło dworca zrobił się niemiłosierny korek.Ćwirka wiedziała, że pewnie nie zdążymy, ale szansa zawsze jest, wiec nóżki za pas i do przodu. I jak to często bywa,a  już na pewno tamtego dnia, niespodzianka. Ho ho. Nie wpuszczali na perony normalnym wejściem. Kazali drałować dookoła, wzdłuż torów, przez jakieś chaszcze i tyłem dostać się na dworzec. Paranoja. Tego Wróbelka nie może zrozumieć do dnia dzisiejszego. Po jasna cholercie oni tak zrobili. A panowie policjanci stali na obrzeżach i się patrzyli cięlęcym wzrokiem. Ta droga w koło była po prostu masakryczna. Gość przejechał Ćwirce jakimś drutem po ramionku. A potem się ładnie uśmiechnął i przeprosił, jakby to coś zmienialo. A Ćwirka cała łapkę zdrapaną do krwi. Tak się pchali wszyscy, że zgnietli Ćwirce brzuszek, a już w podziemiach dworca, któś nadepnął tak Wróbelce na nóżke, że aż się skręciła z bólu. Ciotka ciągnęła ja za łapkę, bez ksztyny współczucia. I na dodatek mówi: trudno, bywa, pośpiesz się. Myślała Ćwirka że się ugotuje z nerwów. Na nogę stanąć nie mogła a kochana cioteczka za bebechy i to przodu. Bez wyobraźni.Wbiegliśmy na peron. Patrzy Ćwirka patrzy, a na peronie pociąg do Wrocławia. I wszystko fajnie, gdyby nie to, że zapakowany bezlitośnie, tak, że się ludzie wysypywali drzwiami i oknami. Zero szans na dostanie sie do niego.Nawet ociupinke , takiej najmniejszej szanski hihi. Analiza rozkładu pociągów we wróbelczym móżdżku.I jaki rezultat. Przepiękny wprost. Następny pociąg o 20.05. Na zegar lukam na  stacji. Fajniutko. TRZECIA.Pięć godzinek jak nic. Akurat na zwiedzanie Krakowa. Przemniamuśnego. Tylko, że.....Ehś no właśnie. Ćwirka zrobiła krok do przodu i padła....Nie było mowy o żadnej krajoznawczej wycieczce. Nogi jakieś w bąblach. Łepek z głodu boli, bo jak zwykle Ćwirka na głodniaka. Nie miałam siły, żeby dojść do toalety. A brudas taki. BOże. Kocmołuszek czarniutki już cały. Od włosków po nóżki w sandałkach. W toalecie ludzi jak mroofkoof. kolejka , że tylko w majtki się zesikać. A u facetów pustki.Im zawsze sikanie jakoś łatwiej szło. Ale za to jak przyjemnie wziąć kąiel w umywalce na dworcu. Ho ho. Taka przygoda. Właściwe to Ćwirka doszła do wniosku, że ten krakowski dworzec to przemniamuśny jest. Zaprzyjaźniła się Wróbelka z nim, zresztą wyjścia nie miała... Cioteczka Ćwirki czekała w kolejce do informacji,a  Ćwirka kucnęła sobie pod ścianą, wygrzebała z plecaka jakiś zmarnowany sok, bo ledwo cio a z pragnienia by umarła.Obok Ćworki siedziała dziewczyna. Taka może z 17 latek. ćwirka patrzy na  nią...biedactwo płakusiało..Pogłaskala Ćwirka po łepku i rzuciła słowkiem, że dobzie będzie, że zmęczenie trzeba przezwycieżyć. Nawet się bidulka uśmiechnęła leciutko, a dla Ćwirki to była jak balsam na serduszko.Dla takich chwil warto żyć.Potem znalazła sobie Ćwirka fajniutkie miejsce do spania. Przy wejściu do dworca jest takie zbocze porośnięte trawką i tam pod kątem 45 stopni, ale dało radę pospać choć troszeczke.Skuliła się Ćwirka w kłębek, położyła łepek i zamknęła oczka. Myślała nad wieloma rzeczami,a  było nad czym myśleć. Potem szlajała się po jakiś restauracjach. Wcinała zapiekanki i inne cuda. Kupiła sobie nawet zegarek, więc teraz żyje według czasu krakowskiego. A chodziła ta Ćwirka prawie na czworakach. Boże męki przeżyła tego dnia fizyczne, przeokrutne, ale w serduszu radość , że promieniowało dookoła. Minęły te pięć godzinek jak nie wiem cio. Szybciorkiem. Pociąg był wybaiweniem. Nikt nie wiedział, czy  wogóle dojedziemy do Wrocławia, sądząc po tym jak wyglądał poprzedni pociąg. Ale co tam . Noc na dworcu w Krakowie.Polubiła Ćwirka go bardzo. Więc czemu nie. Wsiadanie do pociagu to szczyt wszystkiego. Chamstwa, zero wyobraźni. Dziecko o mało nie wpadło by na tory. Ćwirke facet  w drzwiach do pociągu dusił łapką, a jak Ćwirka powiedziała mu, że jeszcze sekunda i ja zadusi, to się popatrzyła jakoś tak w oczka. BOże. Ćwirka chyba jednak ludzi nie rozumie. Plecak Wróbelka zgubiła gdzieś pod nogami tych postrzeleńców. Na szczścię się znalazł, a były w nim dokumenty, pieniądze, komórka i cala reszta. Wpełzłam do tego pociągu już tak na granicy możliwości własnych. Rodzinkę gdzieś zgubiła Wróbelka, bo każdy polazł innym wejściem i tylko się Ćwirka zastanawiała czy w ogóle weszli. Stała zgnieciona w korytarzu przez pana wojaka, tego samego co tak łypał oczkami w drodze do Karkowa. Ćwirka to jednak pechorka ma jak stąd na Sybir. Leżała prawie wróbelka na nim, a on jakoś dziwnie zadowolony był. Porozpłaszczani na ścianach wszyscy. Nikt nawet drgnąć nie mógł,a  jakieś panie, które obok zarezerwowały sobie przedział robiły tyle zamieszania...co chwile wyłaziły, pochały sie bo niby szukały kogoś, Jak się Ćwirka zdenerwowała. Jak się kłócić zaczęła...nie jej wina że jęzorek postrzępiony jak cholera.Tylko, że efekt tej kłótni był nieco inni. A mianowićie taki, że Wróbelka wylądowała w przedziale z paniami, na które tak bluzgała parę minut wcześniej. Popatrzyły na Ćwirke i powiedziały, że się fajnie denerwuje.. przytuliły i kazały włazić do środka...hhih. One jechały aż do Szczecina, więc około 10 godzin. Wzięły do przedziału też starsze małżeństwo. Ćwirka nie zapomni tej paru do końca życia. Wygładali jak zakochani z Titanica, którzy cudem się uratowali. Ona drobniutka, malutka, około 80 latek, blond loczki jak u małej słodkiej dziewczynki. On bardzo szczupły. Starszy od niej. Jechali też do Wrocławia. A pomiędzy nimi siedziała miłość. Wyraźnie ją Ćwirka widziała. Nie mówili praiwe nic. Trzymali się tylko za rękę. Ten obrazek to najwspanialsze zakończenie dnia. Zobaczyłam jak wygląda miłość...

A do Krakowa niedługo chcę wrócić. Znaczy Ćwirka chce. Musi się Wróbelka nacieszyć, bo nie zdążyła...

ani-mru-mru : :
sie 19 2002 Błonia
Komentarze: 2

Wróbelka Ćwirka jako malutka istotka i głupiutka przestraszliwie, ale z pewnością o wielkim gorącym serduszku, które nie raz psoty figlarne wyczyniało Wróbelce,z silną potrzebą picia wody ze strumienia prawdy i zycia udała się na kochane, bo krakowskie, Błonia w celu zaczerpnięcia choć kropelki ze źródła mądrości Tego, który jest, który był i kóry będzie,a który przez słowa Ojca świętego daje znać o swoim istnieniu. W kurzu, palącym niemiłosiernie słońcu, z bolącymi nóżkami do granic wytrzymałości, zdeptana, wyściskana za wszystkie czasy, czasem z ciemnością przed oczkami, taką za sprawą mdlenia, ubłocona od końców paluszków po koniuszek wróbelczego noska, z przeokrutnym pragnieniem wody,z lekkim grymasem na twarzy w chwilach ćwirkowej słabości, ale z uśmiechniętym serduszkiem tonącym w atmosferze pielgrzymowania. Bo to przecież o ten ból chodzi...

Bim bom...pociąg z Wrocławia Głównego przez Katowice do Krakowa Głównego podjeżdza na tor trzeci przy peronie drugim...bim bom...Zaczęło się to, czego wróbelczy rozumek pojąć nie może ani w  żaden sposób wytłumaczyć, a mianowicie wyścig, prawie,że po trupach, do przedziałów. To było straszne. Inaczej określić się nie da, ale teraz wiem, że jeszcze nie najstraszniejsze. Właściwie to było nic...Wróbelka siedziała w trudnej do określenia pozycji, z podkulonymi nóżkami i pomemlanymi piórkami skrzydełek rozpłaszczonymi na ścianie  korytarza. Wcześniej była w przedziale, ale za ,miękkie serduszko pewnikiem ma. Innym było gorzej....Podróż była ok. pomijając, że jakiś wojak się  doczepił do Ćwirki, wywracał oczkami , jakby chciał coś zdziałać, tylko do tej pory Wróbelka nie wie co. Stał przy oknie i miał dziwną minę. Chyba lubi wróbelki...Najgorsze było podnoszenie kuperka, wymuszone rozprostowywaniem kości, gdy ktos "musiał"iść na fajke, tłumacząc się cholerną chcicą haha. Skaranie boskie. Przeflancowywanie totalne i ból jak cholera. Obok siedziała jakaś gówniarzernia na olbrzymiej walizce pani z przedziału obok i chyba ich teksty i żarty nie za bardzo do Ćwirczej inteligencji trafiały, albo jakoś nietolerancyjna ta Ćwirka za bardzo. Zastanawiam się gdziew tkwi przyczyna tego wzajemnego niezrozumienia. Ale efekt był taki, że Ćwirka zamieniła z towarzystwem jedynie kilka prostych słówek,a  mianowicie wróbelka extra-laski obok zapytała ile minutek opóźnienia miał pociąg w Gliwicach jak wsiadali. Ale się Wróbelka zdziwiła, że rouzmieją normalne słowa, bo że doskonale operują tymi na k to Ćwirka wiedziała do pierwszego otwarcia ich buziulek. Miała wróbelka obawy nawet na początku, czy rozumieją mój język hihi. Wow!Udało się hihi. Odpowiedź brzmiala- 10 minutek...hihi.Cztery godziny w tym 10 minutek opóźnienia to nie wieczność i da się przeżyć nawet słysząc tylko ka i ka:o)Tym bardziej, że do drugiego uszka Ćwirki płynęła polszczyzna prawie że doskonała, mojej kochanej cioteczki, ze wszech miar obdarzonej inteligencją momentami, aż za zbytnio(jak swierdziła wróbelcza mamuśka).Od zawsze Ćwirka wiedziała, że ten światek przeuroczy pełen rozbieżności, ale cel podróży szczytny, z duuzią intencją, zatem receptorki tolerancji włączone w Ćwirczym rozumku na maxiorka i do przodu. Fajny ten hałas pociągu. Tak monotonny, że gdyby nie dziwaczna, pokręcona pozycja Wróbelki zasnęła by w mig. Ale cóż. Oczka w  słupek, zapałkami podpierane, a nocka śliczna, ciepluteńka, gwieździsta, przemniamuśna i kochana. Żyć nie umierać...Rankiem dopiero zrobiło się chłodno za chłodno jak na wróbelkowe spodenki za kolanka i bluzkę bezrękawków...Wymemlana dżinsowa kurtka w pośpiechu wyciągana z plecaka... Wyflancowywanko z pociągu na dworcu przebiegło spokojnie. Ekipa, czyt.prawie cała zawartość pociągu, wysiadła nie na głównym tylko stację wcześniej(nazwy nie pamiętam) bo szanowni panowie policjanci poradzili, że na głównym to zostaniemy bestialsko zaduszeni pod przejsciem podziemnym przez oszalały tłum, bo korek rozmiarów monstrulanych się zrobił. A policji na dworcu jak "mroofkoof". I harcerzy oczywiście drugie tyle. Szczerze Wróbelka podziwiała ich zaangażowanie, bo sama niedzielę raniutko pewnie spędziła by w  cieplutkim łóżeczku. A była godzina czwarta. Coś około. W każdym razie ciemno jak nie powiem gdzie. Pełna dezorientacja ale po krótkim czasie jednak okiełznana przez tłum. Cała ferajna z południa polski udała się na Błonia. Nikt nie widział gdzie idzie, a co ważniejsze nie wiedział. Szedł za resztą. Komiczny obrazek.Ćwirka się zastanawiała co by to było gdyby któś zapragnął w niegodziwy celu dokonać manipulacji tłumem. Wylądowalibyśmy zapewne nie na Błoniach a gdzies w kierunku przeciwnym. Na szczęscie manipulatorów nie było. Za to,jak ktos powiedział"wywlekli nas na jakąś pipidówę" hihi, ale całkiem przyjemną muszę przyznać. To tak jakby zostać wywalonym  z pociągu gdzieś na Nadodrzu we Wrocławiu a potem maszerować na Sołtysowice, albo gdzieś jeszcze dalej.Nie ma jak spacer z rana. Gdzie się Ćwirka znajdowała, to zabijcie, ale nie wiem. Trudno zidentyfikować okolice w zupełnych ciemnościch,z której od czasu do czasu wyłaniały się jakieś bloki. Ćwirka cosik kojarzy, że przechodzilismy obok jednostki wojskowej, ale to tylko z racji swojej urazy do tej organizacji za sprawą pewnych wydarzeń  z życia wróbelki, no i tego pana z przewalającymi się oczkami w pociągu. Co chwilę pod prąd przez tłum przechodził sznureczek jakis umundurowanych towarów, którzy wydawali z siebie momentami dziwaczne nieco dźwięki, typu: ooooo. Jak mówiła E. za moimi plecami, Agata ja nie chcę nic mówić ale tamten to do Ciebie był.Ćwirka nie skojarzyła z początku o jakie ooo chodziło, co gdzie i po co, bo chyba amory nie w łepku jej były tego dnia.A nóżki już bolały leciuteńko dając znak o  przebytym dystansie. Ale  sznureczki zapewniały, że jeszcze tylko 300 metrów, następny mówił , że 500...hmmm albo liczyć nie umieli, albo cio. I tak do końca, aż na same Błonie zyliśmy w przekonaniu, że jeszcze tylko kilkaset metrów.

- Wow! -wymsknęło mi się-gdy staliśmy już przy Błoniach

-Nic nie wow, tylko się pośpiesz-usłyszałam

No tak. Nie było czasu na refleksje.Potem było ich nawet za dużo. Ciemność, ciemność i jeszcze raz ciemność. Coś po czwartej chyba, czy przed piątą...Ćwirka straciła orientacje, zresztą nie pierwszy raz tego dnia.Weszłam iiii.... prawię utonęłam. Nieziemsko mokre wszystko. Błoto, kałuże. Ślizgałam się zadowolona w sandałkach, obładowana ze wszystkich stron manelami, zupełnie zbędnymi jak się potem okazało. A na dodatek, tak się Ćwirce chciało siusiu....matko z córką...ale nie było wtedy na to  czasu. Nastąpiła żmudna orientacja w terenie i poszukiwanie sektora. Łatwe to nie było. Ludzi już od groma, pełne zamieszanie. Na szczęscie odlotowi harcerze pomogli. Znaleźliśmy sektor a potem pędziorkiem do toi toiek, które tego dnia okazały się być zbawienne i to nie tylko dla Ćwirki. Kolejki jak w mięsnym w latach osiemdziesiątych. Tylko kartek na sikanie nie trzeba było. Stała Ćwirka na końcu tej długaśnej kolejki i prawie, że już w majtki sikała( co do majtek to zakupy o mało co i by na marne nie poszły) A to tak wolno szło. Gramolili się w tych toi toikach jakby chcieli a nie mogli. Niektórzy to chyba się tam zacinali hihi. A jaka radośc była jak już komuś udało się wysikac ojojoj, takiej radości na buźkach to już dawno nie widziałam hehe.W końcu się udało. Ufff. Następne kilka gdzin spędziliśmy w sektorze wysłuchując nieporadnych żartów pewnych dwóch starszych panów, którzy za wszelką cenę chyba, chcieli zaimponować nam swoim poczuciem humoru. Jeden, jakiś rudawy taki paskudny, leżal na karimacie i co chwilę żalił się, że jakies matoły bez wyobraźni łażą mu po głowie. I jak to bardzo on nie chce pamiątki w postaci odbitej podeszwy buta na polisiu.Palili jeden za drugim...i wygadywali dziwne dowcipy oczekujac od Ćwirki wybuchu entuzjazmu. Trochę się zawiedli. Bidulki.Potem przypełzła grupa dzieciarni z Litwy. Ruskie gadanie w koło. Ćwirka modliła się żeby przestali nawijać. Tylko, ze kawalek dalej goście  z Puerto Rico. Jak milutko. Kultura różnoraka pełną gębą. Rozwijać się wszechstronnie trzeba przecież.Sektory zapełniały się  z godziny na godzinę. Było coraz ciaśniej...Na telebimach felietony  z miejsc symbolów boskiego miłosierdzia, ośrodków dla niepełnosprawnych i chorych. Zgodnie z hasłem pielgrzymki Papieża: "Bóg bogatyw  miłosierdzie". Relacje radiowe i inne mniamusne pierdołki.Ciągłe strofowanie 3 milionów ludzi z ołtarza"proszę nie wchodzić na barierki, zwinąć już karimaty i wszelkie zbędne rzeczy, tak by dla wszystkich pielgrzymów starczyło miejsca, nie podchodzić do sektoru zerowego, głośno śpiewać"W tamtym momencie księżom chyba zabrakło zdolności manipulacyjnych...zablokowały ludziczki kochane przejazd, więc  było straszenie:"proszę w tej chwili zrobić miejsce, bo papież nie dojedzie...."bla bla bla...Ćwirka zastanawia się tylko czy ktoś tego słuchał...Hałas, roztargnienie, zamieszanie. Przystopowali, gdy podano komunikat, że Ojciec Święty wyjechał z Franciszkańskiej, że jedzie na Błonia.Jak wjechał nastała cisza...tylko On jest w  stanie to zrobić. Nakłonić 3 miliony osób do skupienia. Tylko On potrafi rozmawiać z milionami jakby to robił z jedną osobą. Ćwirka miała wrażenie, przez całą Mszę, że mówił do niej...Słońce grzało nie miłosiernie,a  zapowiadali, że będzie padać. Mogła się Ćwirka domyśleć, że deszcz był niemożliwy. Wszystko zaplanowane przez tego z góry.Ale chyba Pan B przesadził trochę.Było Ćwirce słabo. Czarno przed oczami....

O nie, na razie dość. Nie mam już siły, hi hi :o)

ani-mru-mru : :
sie 19 2002 Auuu
Komentarze: 2

Auuuu... moje nóżki, ojć ojć hihih, niech to...Ale ciii nic na ten temat...Na temat Krakowa. Dopiero jutro...:o)

Kurcze, ale się zasapałam. Jak nigdy w życiu. Przed momentem, byłam odprowadzać babcie na tramwaj, bo się uparła, że koniecznie musi po nocy wracać do domu. Od razu  z pociągu... eh, no i co ja mogę powiedzieć. Ale efekt zasapania nie był spowodowany szybkością mojej  babci i moim próbom jej dogonienia, lecz...Całą powrotną drogę biegłam, bo czepili się mnie jacyś kolesie i to trzy razy w  ciągu drogi spod Arkad do domku... Jeden proponował wakacje na Hawajach. Mówił, że kasy to on ma tyyyyle hehe, ale jakoś niezazbytnio wyglądał hihih:o))Drugi chciał mnie zaprosic na impreze w rynku, ale konkretnej knajpy nie podał..a w sumie mogłam się zapytać...a trzeci prawił mi jakieś niedorzeczne komplementy oczywiście niezgodne z prawdą hihih:o))A potem jak zostałam na ulicy sama, to miałam dziwne przeczucie. Coś jakby we mnie wstąpiło i zaczęłam biec...tak po prostu biec. Nawet nie czułam bólu moich pęcherzyków, które są po prostu przepiękne....DObra nie bredziorkam więcej tylko idę się kąpać. Muszę trochę ochłonąć. Mam nadzieję, że sąsiedzi mi to wybaczą. A jutro to śpie to południa....:o)))jupijajej pierwszy sen od dwóch dni....

ani-mru-mru : :
sie 17 2002 więc niePożegnanie
Komentarze: 2

-I co Ty widzisz w tym Krakowie?-usłyszałam niedawno od S3kvira-Ja się tutaj duszę...

Podrapałam się po łebku, tak jakby to miało pomóc w odpowiedzi na pytanie. Tylko, że nie pomogło...S3kvirku co ja Ci odpowiedziałam wtedy? Chyba coś o atmosferze, coś o tym, że raczej to moje intymne niewytłumaczalne uczucia. Bardzo głębokie... To była prawda. To jest prawda. Może to za sprawą mojej muzycznej przygody ze Skaldami swego czasu. Koncertów.Hmm...ale to chyba nie to. Może za sprawą wydarzeń pewnego lata....Chyba też nie to. No to co do cholery?A żebym ja to wiedziała....Kocham to miasto....

A dziś....Dziś jestem najszczęśliwszą osobą pod słońcem. Będę mogła dotknąć go łapką i serduszkiem.Złapać atmosfery do słoika i przywieść ze sobą. Nie mogę się już doczekać. Żałuję, że nikt nie wymyślił teleportacji. Nieco upraszczało by to sprawę. Szkoda tylko, że będę tam króciutko. Ale cieszę się z każdej chwili...Pożegnań nie znoszę, więc się nie żegnam..przecież nawet nie zdążycie za mną zatęsknić, bo szybciutko wróce...a poza tym to kto by za mną tęsknił...hihih:o))

ani-mru-mru : :
sie 16 2002 F.
Komentarze: 3

-Synku idź do sklepu na Wyścigową, kup coś na zupę, jakieś warzywa,śmietanę i coś na drugie, zobaczysz co tam mają, piersi z  kurczaka, no nie wiem, co chcesz. I ziemniaki. Pamietaj o ziemniakach. Ja zaraz wsiadam w samochód i będę  w domu, ale na wszelki wypadek zacznij obierać warzywa. Tylko, weź tą skrobaczkę, jest w górnej szufladzie, żebyś się nie uciął w palec jak ostatnim razem nożem to zrobiłeś....dobrze?

-Dobrze mamo...coś jeszcze?

-Nie chyba nie...a powiedz : w domu ok?

-Jasne, jak zawsze

-No to pa Synku, zaraz będę

-Mamo! Poczekaj....pamiętaj, że Cie kocham...

Odłożył słuchawkę....J. zapaliła papierosa.Spojrzała w lustro..Poprawiła włosy...Wypiła łyk kawy. Do butiku weszła klientka.    J. pomyślała, że jeszcze ją obsłuży , ale na dobrą sprawę powinna już zamykać.Zciągnęła z gwoździa na zapleczu  pęk kluczy, zamknęła drzwi wejściowe sklepu. Pani K. nie zastanawiała się długo. Garsonkę mierzyła kilka dni temu. Właściwie tylko przyszła dopełnić formalości....J. wsiadła w samochód. Jechała szybko...bardzo szybko.W myślach kołatały jej się słowa F:"pamiętaj, że Cie kocham..."Przecież Ona zawsze to wiedziała. Był jej jedynym synem, a ona jego najbliższą osobą. To jasne, że ją kochał...Droga z butiku do domu wydawała jej się nadzwyczaj długa tego dnia. Ze Śródmieścia na Ołtaszyn jest dość daleko, lecz nigdy nie wydawało się być tak daleko jak wtedy...Nerwowo trzymała kierownice, paliła jeden za drugim. Bała się...chyba...a już na pewno nie była spokojna. Nagle zza rogu wyjechała policja. J. zatrzymała się....Nie pamięta do dziś o czym z nimi rozmawiała. Co od niej chcieli.Ale fakt jest faktem, że jechała za szybko. Pokazywała mi mandat....Po dom podjechała po godzinie. Było cicho. Wyszła z samochodu. Otworzyła bramę, wjechała na podjazd, otwórzyła garaż, zaparkowała.Zapomniała zabrać kilku drobiazgów z tylniego siedzenia. Nie miała do tego głowy. Wciąż to przeczucie. Podeszła do drzwi wejściowych.Wsadziła klucz. Przekręciła raz, potem drugi, trzeci, czawarty....coraz bardziej nerwowo. Szarpała za klamkę.Waliła pięściami. Krzyczała. Tylko co krzyczała? Nie pamięta. Chyba imię syna. Tak, na pewno, krzyczałą F.....!!!!Ten jej krzyk pamiętam z  dzieciństwa. Mieszkałam z nią pod jednym dachem.Zawsze tak krzyczała. F!!toF!!tamto. Tylko F!!!! i F!!!!Cholera mnie brała na to. Chowałam się pod łóżko, gdy ona krzyczała. Prosiłam Boga, żeby już dała mu spokój. Chciałam jakoś Go bronić tylko nie wiedziałam jak. Do J. nigdy nic nie docierało. Była i jest panią swojego losu. Nikt nie mógł mieć na nią wpływu. Nieobliczalna. Rozwrzeszczana.Egocentryczna. Cruella de mone.Bałam się jej. Bałam się, bo nigdy nie mogłam przewidzieć jej kolejnego kroku...A F.?Czy się bał jej? NIe wiem. To była Jego matka. Nie powiedział nigdy na nią złego słowa.Taki już był. Podporządkowany jej zawsze i wszędzie. Jak rzucił szkołę, byłam w szoku. Jak mógł się J. sprzeciwić?Odeszła kawałek od drzwi. Z rozbiegu uderzyła z nich z całych sił. Cały czas krzyczała jego imię.Drzwi nie wytrzymały nacisku. Wiegła na górę. Krętymi schodami z jasnego dębu. Pamiętam jak kiedyś z leciałam z  tych schodów.  Bałam się ich chyba bardziej niż dzisiejszej burzy.Rozejrzała się po salonie. Nie było nikogo. Tylko cicho grał telewizor. J. otworzyła drzwi od kuchni. Na szafce, leżała siatka z warzywami, obok ziemniaki, pierś z kurczaka i rozsypane pieniądze.Było cicho. Przeraźliwie cicho. Jak nigdy. Zaczęła krzyczeć znów. F!!!!!!!!!!!!!!!!Serce biło jej, jakby chciało zaraz wyskoczyć. Nie mogła trzeźwo myśleć. Zresztą potem już nigdy nie mogła....I stało się coś co zapamięta do końca swoich dni...Otworzyła drzwi od pokoju F. komputer był włączony. Po monitorze latały napisy wygaszacza. Straszny bałagan. Ale tego nie zauważyła. Nie zauważyła tak naprawdę niczego oprócz F.... Siedział na fotelu. Ręce miał wyprostowane na poręczach, jakby się zapierał. Prawie przyklejony do fotela....Na głowie miał czarny worek, obwiązany dookoła sznorówka dziwnego koloru...Zerwała worek....już nie oddychał...był chłodny...

Weszłam do pokoju F. Popatrzyłam na fotel. ...Rozpłakałam się.....

Teraz patrzę tylko na malutki pomniczek  w białych kwiatach. Wiem, że tam leży, choć skremowany, ale ON.... F.

Że nie dałaś mi mamo zielonookich snów. 
Nie, nie żałuję. 
Że nie znałem klejnotów ni koronkowych słów. 
Nie żałuję. 
Że nie mówiłaś mi, jak szczęście kraść spod lady, 
i nie uczyłaś mnie życiowej maskarady. 
Pieszczoty szarej tych umęczonych dni, nie żal mi, 
nie żal mi. 

Nie, nie żałuję. 
Przeciwnie, bardzo ci dziękuję, kochana, 
żeś mi odejść pozwoliła...........

ani-mru-mru : :