Komentarze: 1
Hopsasa, ale zmokłam:oP ojoj. Kapie z moich włosów, spodni, kurtki, jakbym wlazła przypadkiem pod prysznic w ubranku.Dziś dzień rektorski, lecz musiałam podreptać na uczelnię na szkolenie biblioteczne. Pani o blond lokach tłumaczyła z szczerym zazngażowaniem meandry bliblioteczne i zawiłe to one były niezmiernie. Po godzinie jej paplaninki stracilam rachubę i zapominałam poprzednie kwestie. Nic nie szkodzi, bo w zasadzie to i tak dopiero praktyka czyni mistrza, zatem po kilkakrotnym odwiedzeniu biblioteki w rzeczywistości i na własnej skórze przekonam się o jej funkcjonowaniu. Jedno jest pewne. Pomerdane to wszystko i z goła odmienne od porządku jaki panował w bibliotece pani Miodek w moim Liceum. Czas wydorośleć i przyzwyczić się do samodzielności. Nikt nie będzie już prowadził za rączkę. Szperanie w katalogach, zamawianie książek na rewersach, przywyczajenie się do rewersów zwrotnych w pudełku oznaczających brak poszukiwanej książki.To mnie czeka. A przedwe wszystkim częste odwiedziny zarówno w wypożyczalni, lecz przede wszystkim w czytelni, jest bowiem mnóstwo książek, których do domciu zabrać nie można, aczklwiek nie narzekajmy bo restrykcje w wydziałowej bibliotece i tak nie sa wygórowane jak to ma miejsce np w bibliotece Uniwersyteckiej na Szjanochy, czy w Pedegogicznej na Rynku. Grunt, że nie ma kar pieniężnych za przetrzymywanie książek. Jeśli o mnie chodzi informacja to niezwykle istotna, i że tak powiem, często wykorzystywana. I tu odzywa się kwestia sumienia. Nie uchodzi i tak, czy z restrykcjami czy nie przetrzymywać już nie potrzebnych pozycji,które być może są w zasięgu zainteresowania innych studentów. Koleżeńskim trza być i przede wszystkim nieco mniej egoistycznym niż dotychczas. Założenia są, realizacja nastąpi, miejmy nadzieję. Tuż po szkoleniu postanowiłam zapisać się do biblioteki, gdyż już otrzymaliśmy listę książek na niektórych wykładach i chciałam obadać sprawę. Po prostu sprawdzić, co jest, czego nie ma, a zatem czego trzeba szukac gdzie indziej. Pokornie stanęłam przy dyżurnej pani bibliotekarce i chcąc nie chcąc stałam się naocznym swiadkiem pewnego dialogu, który z jednej strony mnie zaszokował, z drugiej zaskoczył, z trzeciej rozśmieszył a z czartej zniecierpliwił. Przede mnie, do kolejki, wepchała sie pewna starsza, bardzo roztargniona i jak się potem okazało pałająca niezwykle gorącą miłością do swojej wnuczki, pani. Niska, siwe kręcone włosy do lini brody, braki w uzębieniu, okulary w grubych brązowych oprawkach, ubrana w cienki szary prochowiec, zapięty na jeden guzik, spod którego wystawała spódnica w zielono kremowe kwiaty. Bardzo przy tym żywotna, pełna zapału i chyba zdesperowana. Nie odezwałam się nawet słowem, gdy przepychając się łokciami wylądowała na początku kolejki.
- Czy, czy, czy... była by pani tak uprzejma i zechciała wypozyczyć te książki?- podsunęła pani bibioltekarce małą żółta karteczkę na której były zapisane trzy tytuły. Robiła przy tym maślane oczka, i strasznie głupio, delikatnie mówiąc, przy tym wyglądała.Pani bibioltekarka spojrzała na kartkę, potem na panią i powiedziała:
- Ale ja nie mogę wypożyczyć pani książek. To jest biblioteka wydziału Filologii Polskiej i osobom z poza uniwersytetu nie wypożyczamy książek.- po czym spojrzała na kobietę , robiąc przy tym lekko zdziwioną minę. Zresztą jej wyraz twarzy w tamtym momencie był podobny do mojego. Wciąż stałam i pryzglądałam sie z boku sytuacji.
- Proszę uprzejmej pani-rzekła kobieta- to nie dla mnie te książki tylko dla mojej wnuczki. Wie pani, ona taka zapracowana, bierze dodatkowe lekcje, chcemy z córką jej pomóc choć w taki właśnie sposób. Nie dało by się jakoś tego załatwić. Wnuczka jest, wie pani, taka ambitna, stara się utrzymywać stale wysoką średnią.
- Jeśli Pani nie jest zapisana do naszej biblioteki nie mogę wydać pani tych pozycji. Przykro mi- powtórzyła zniecierpliwiona bibliotekarka.
- Bo wie pani, ja byłam w bibliotece pedagogicznej w rynku...- wyciągnęła z torebki kartę magnetyczną wcisnęła w ręke bibliotekarce- i tam mi powiedziano, że tylko tu można dostać książki, które są mi potrzebne... prawie, że pożerała litosnym wzrokiem bogu ducha winną dyzurną bibliotekarkę.
- Czy zdaje sobie pani sprawę, że oszczędzając córkę , dodaje mi pani dodatkowej pracy. Widzi pani, że musze w pierwszej kolejności obsłużyc studentów- powiedziała bibliotekarka, po czym ruchem głowy wskazała na mnie.- Proszę z łaski swojej poczekać. Być moze za chwilę jeszcze o tym porozmawiamy.- Słucham- rzekła następnie w moja stronę.
- Chciałam zapisać się do bibilioteki, oczywiście jeśli to możliwe - powiedziałam, podając indeks i kartę zobowiązań.
- Widzi pani, najpierw trzeba się zapisać- powiedziała bibliotekarka do kobiety, która już prawie odchodziła na bok, posługując się moim przykładem.- A tak poza tym to, przepraszam, że się wtrącam, lecz moim zdaniem trzeba wnuczkę puścić na głęboką wodę. Ja od szóstego roku życia sama sobie radziłam i zyję, a pani wnuczka ile ma lat?
- 20- powiedziała kobieta.
- 20 lat, a pani wciąż ją prowadzi za rączkę. Nadopiekuńczość w przyszłości nie będzie owocować...- bibliotekarka aż się obruszyła sytuacją.
Kobieta odeszła niepocieszona.Ja uśmiechnęłam się pod nosem, a bibliotekarka spojrzala na mnie szukając w moim wzroku aprobaty dla jej słów jeśli chodzi o całą sprawę. " Mamusiu,żeby nie powiedzieć babciu, skocz na uniwerek i wypożycz mi " Sredniowiecze" Michałowskiej"- aż samo cisnęło się na usta....
Po interesującym ze wszech miar wstępie w formie immatrykulacji, potulnie rozpoczelam swoją uczelnianią "karierę". Kolorowy początek i jak dotychczas kolorowa kontunuacja. Nieostudzony zapał wciąż emanuje i miejmy nadzieję emanować będzie. Z ochotą i w podskokach maszerowałam na wykłady, bo jak dotychczas wszystkie zajęcia były w formie wykładów właśnie.Zero konwersatoriów, ćwiczeń ani seminariów. Może to i lepiej. Jedynie łacina jak to zwykle bywa z językami była w formie lektoratów. Przemiła pani, nawet mnie pochwaliła hihih, że ładnie czytam:oP No, no ale talencisko ze mnie przeolbrzymie:oPSala rozmiarów mikroskopijnych, grupa około 10 osób. Przytulnie i sympatycznie.Byłoby piękniej, gdyby nie te kolokwia po czwartych , siódmych i kolejnych zajęciach:oP Jak dotychczas zagrzałam ławeczkę jedynie na trzech wykładach i nie dlatego, że mam ciężki tyłeczek i zero ochoty na poranne a niekiedy również południowe zwlekanie się z łóżka. W woli wytłumaczenia na marginesie i to w nawiasiku napiszę, że jedynie trzy jak na razie się odbyły. Gramatyka opisowa z prof. Kamińską. Fonetyka, fonologia. morfologia, słowotwórstwo i fleksja, fleksja werbalna i składnia. Program w skrócie. A początek z grubej rury, bo z fonetyką w roli głównej. Ponad sto osób w sali Nehringa, wszyscy rządni wiedzy, a nieco spuścili z tonu gdy psorka zaczeła paplaninkę. Mało kto nadąrzał z notowaniem. Wniosek niezbyt optymistycznie nastrajający, lecz niestety bardzo prawdziwy i aktualny- mus przyzwyczajenia się do warunków i dodatkowe lekcje szybkiego pisania.Jak to zazwyczaj bywa z przeciwnościami losu i okrutnymi w swej naturze istotami pozaziemskimi mającymi niechybny wpływ na nasze życie, działaja w momentach najbardziej do tego nieodpowiednich. Mówiąc jaśniej z Gramatyki opisowej będzie egzamin w sesji zimowej i letniej zresztą też. Dreptając po temacie dalej małymi kroczkami przypałętały się wspominki o wykladzie z niejakim panem doktorkiem Bednarkiem, moim najmniamuśniejszym zresztą. Jak wczoraj powiedziałam Arturkowi, że kocham normalnie gościa, to się delikatnie to określając "dziwnie" na mnie spojrzał. hihi:oP Każdy jednak pała do Bednarka jakimiś uczuciami. Można Go kochac albo nienawidzieć, ja wybrałam to pierwsze. Czarny kapelusz z duzym rondem, nieprzystrzyżony wąsik, papieros w łapce. Totalny maniak literacki. Daje upust swoim zainteresowaniom nie tylko na uczelni, ale prowadzi równiez program kulturalny Łabirynty sztuki i geberalnie jest fajnym facetem. Miło czasem posłuchać przepięknych humanistycznych wynurzeń na dodatek idących w parze z poprawną polszczyzną. Podziwiać i naśladować. Tylko tyle nam pozostaje.Wykład z wprowadzenia do nauki o literaturze miał charakter właściwie wstępu. Uniwersitas a Studium Generale. Historia Uniwersytetu w ogóle, potem uniwersytetu w Polsce. Ciekawe rzeczy i w mniamuśnej formie.Żart ma pan Bednarek wyszukany i nawet gdy uświadamiał nas, ze jestesmy nikim i zrównywał z błotkiem, nikt nie miał Mu tego za złe. A wogóle to On fiołkiem nie jest, nie trzeba Go podziwiac, oglądać ani wąchać tym bardziej, trzeba tylko słuchac, bo on jest po to by nas nauczyc.Oj działo się działo. Dziś natomiast miałam wykład z Historii literatury. Jeden jedyny wykład w ciągu dnia i to o 14.20. Starsznie sie chciało mi się na niego dreptać. Było jednak milutko i całkiem sympatycznie. na podstawie " Do Pani" Kochanowskiego Ślęchowa uświadamiała nam dlaczego na polonistyce jest w ogóle taki przedmiot jak literatura, po co uczyć się tego co było i dlaczego na budownictwie nie uczą się sie historii a my musimy:oP I tak mnie nie przekonała.... hi hi
Yhm...yhm,,od czego by tu zacząć:oP Tyle się wydarzyło ostatnio, że właściwie trudno sformułować jakikolwiek wstęp. A przecież gra wstępna to jest to:oP Zapachniało prowokacją o której dziś z Miśkiem odrobinkę dyskutowaliśmy:o)No właśnie. Trza by było zacząć od początku, czyli od tego,że Misiek przyjechał. Rety ile ja się naczekałam, lecz po raz kolejny sprawdziło się powiedzenie nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło:o)A wyszło przemniamuśnie jakby powiedziała Ćwirka, ćwir, ćwir:o) A właśnie coś mi Ćwirka dziś uciekła. Ale nic to będę ja:o) Jestem chyba szczęśliwa. To "chyba" jest na ewentualny margines błędu:oP Zawsze może przecież się zdarzyć, nawet w najskrupulatnie wykonywanych obliczeniach:o)W końcu dostałam swoje upragnione buziaczki. Najsłodziejsze jakie tylko są. Kochaniutkie.A szczerze mówiąc, to tyle ich było, że ojoj. Nie na nerwy np mojej mamuśki. Hehe...choć i tak cierpliwość to Ona ma. I szare komórki ćwiczy ostatnio zastanawiając się co robimy w moim pokoju do drugiej w nocy:oP A niech ćwiczy, myślenia nigdy nie za wiele. Więc jest fajnie, ogólnie rzecz biorąc. Jestem na etapie wdrażania w Miśka umiejętności mówienia o uczuciach. To sztuka, której jeszcze nie opanował. Ma charakterek cwaniaczek. Ale kilka chwilek i rozpracujem moje kochanie:oP hihih. Zresztą sam się na to zgodził. Wręcz sam zaproponował:oP Dobrze będzie. Niestety muszę znów rozstać się z Nim na parę chwilek. No, może trochę dłużej niż parę chwilek, ale w zestawieniu z trzema miesiącami to jest maluteńkie ziarenko piasku na pustyni:o)Trzy dni. Znów jedzie do domciu. Jejku. I to weekend. A mogłoby być tak slicznie.Czuję, że tez nie jest Mu z tym dobrze. Że znów musi mnie zostawić:o( Ehh, nio wybaczam, nio. A cio mam zrobić:oP Wyjścia za bardzo to nie mam. I tak jestem szczęśliwa... O uczelni jutro:oP
Misiaku, Garbatki pytają o Ciebie.W sumie to buźki im się nie zamykają.Krzyczą jeden przez drugiego: "Misiaczek chyba biedniutki, chorutki psjakiś takiś", "I chyba humcia nie ma:o( a my tu się strasznie martwimy o Niego". A malutki grubasek w czerwonych majtkach i zielonych szelkach, niom wiesz, ten fajtłapek,co sobie wtedy nóżkę o drucik przy bramce w niebie skaleczył, powiedział, że odda swoją ostatnią paczkę krakersów czosnkowych dla stowarzyszenia zgłodniałych wróbli szarych podwórkowych, żebyś tylko już się pojawił. A ostatnio to zdradził mi tajemnicę. Powiedział, że to Jego sprawka, że wczoraj Cie tak prawe uszko swędziało hi hi. Gilgotał Cię podobno piórkiem z mojej nowej podusi. A mamuśka mnie nakrzyczała, że poduszka nowa a już piórka lecą. Gdybym tylko wiedziała, ze to ten perfidny cwaniaczek.hihi.Podobno Garbatek tak rechotał przy tym, że aż zbiegły się gołębie z okolicy i robiły zakłady skąd takie dziwne dźwięki, zanim wskoczyly na Twój parapet i zajrzały przez okno, by się przekonać. Szare garbatkowe szeregi zadeklarowały wstrzymanie wojny na czas tej ciszy strasznej, a postanowiły rozpocząć głodówkę. Metr kawadratowy chmurzastej waty cukrowej wisi na niebie nietknięty. Słoiki z miodem o smaku burzy gradowej walają się na półkach podniebnej spiżarni. Dziesięć kilogramów trufelków nadziewanych poranną rosą stęsknione za garbatkowymi jęzorkami. Mrożone ślimaki w potrawce z babiego lata nieruszone w puszkach garbatkowego zamrażalnika. Oddział szaro- niebieskich szeregów w ramach protestu zawisł pod sufitem w moim pokoju główkami na dół i bawią się w konkurs plucia na odległość. Oddział szaro-czerwonych szeregów okupuje wannę. Wysmarowały ją Gagatki moim balsamem do ciała i ślizgawkę sobie urządziły.Wchodzą na wannę z jednego końca, siadają na brzegu a potem tylko słychać: " las, dwa tsy i....hopsasa!!!" i jeden po drugim zjeżdzają na dół. I wiesz co. One to robią na czas. Ale nigdy nie zgadniesz co jest nagrodą. Ja też nie wiedziałam, ale udało mi się podsłuchać niedawno, jak poszłam do łazienki pod pretekstem umycia łapek. Jak się okazało nagrodą jest możliwość ukradnięcia Misiakowi soczystego, najsłodziejszego buziaka. Zatem uważaj, bo z tego co wiem to konkurs zjeżdzania z wanny na balsamie to ciała dobiega końca.hi hi I wiesz cio. nie tylko Garbatki dziwinie reagują, z tęskniorka. Misiek pluszowy to już mówi, że ma dość tych wszystkich łez, co na Niego dzisiaj spadły, bo podobno strasznie słone. A soli to on za bardzo nie może nawet oglądać, bo tak mu jego lekarz zalecił ostatnio. hi hi Niom jak widzisz wszystko powywracane do góry nóżkami, nawet Zuźka wystawia mi język przez kratki i mówi" A bleee, wstręciucho. Nie lubiem Ciem, wolę Miśka, o!" Wracaj szybko do mnie, bo już dłużej nie zniosę tego rozgardiaszu:o( O! A kto to szepcze mi coś za prawym ramionkiem. Ty wiesz co! To ten rudy piegowaty Garbatek z turkusowymi oczkami krzyczy:" Napisz, ze Go kochasz, no napisz!" :oP