Wróbelka Ćwirka jako malutka istotka i głupiutka przestraszliwie, ale z pewnością o wielkim gorącym serduszku, które nie raz psoty figlarne wyczyniało Wróbelce,z silną potrzebą picia wody ze strumienia prawdy i zycia udała się na kochane, bo krakowskie, Błonia w celu zaczerpnięcia choć kropelki ze źródła mądrości Tego, który jest, który był i kóry będzie,a który przez słowa Ojca świętego daje znać o swoim istnieniu. W kurzu, palącym niemiłosiernie słońcu, z bolącymi nóżkami do granic wytrzymałości, zdeptana, wyściskana za wszystkie czasy, czasem z ciemnością przed oczkami, taką za sprawą mdlenia, ubłocona od końców paluszków po koniuszek wróbelczego noska, z przeokrutnym pragnieniem wody,z lekkim grymasem na twarzy w chwilach ćwirkowej słabości, ale z uśmiechniętym serduszkiem tonącym w atmosferze pielgrzymowania. Bo to przecież o ten ból chodzi...
Bim bom...pociąg z Wrocławia Głównego przez Katowice do Krakowa Głównego podjeżdza na tor trzeci przy peronie drugim...bim bom...Zaczęło się to, czego wróbelczy rozumek pojąć nie może ani w żaden sposób wytłumaczyć, a mianowicie wyścig, prawie,że po trupach, do przedziałów. To było straszne. Inaczej określić się nie da, ale teraz wiem, że jeszcze nie najstraszniejsze. Właściwie to było nic...Wróbelka siedziała w trudnej do określenia pozycji, z podkulonymi nóżkami i pomemlanymi piórkami skrzydełek rozpłaszczonymi na ścianie korytarza. Wcześniej była w przedziale, ale za ,miękkie serduszko pewnikiem ma. Innym było gorzej....Podróż była ok. pomijając, że jakiś wojak się doczepił do Ćwirki, wywracał oczkami , jakby chciał coś zdziałać, tylko do tej pory Wróbelka nie wie co. Stał przy oknie i miał dziwną minę. Chyba lubi wróbelki...Najgorsze było podnoszenie kuperka, wymuszone rozprostowywaniem kości, gdy ktos "musiał"iść na fajke, tłumacząc się cholerną chcicą haha. Skaranie boskie. Przeflancowywanie totalne i ból jak cholera. Obok siedziała jakaś gówniarzernia na olbrzymiej walizce pani z przedziału obok i chyba ich teksty i żarty nie za bardzo do Ćwirczej inteligencji trafiały, albo jakoś nietolerancyjna ta Ćwirka za bardzo. Zastanawiam się gdziew tkwi przyczyna tego wzajemnego niezrozumienia. Ale efekt był taki, że Ćwirka zamieniła z towarzystwem jedynie kilka prostych słówek,a mianowicie wróbelka extra-laski obok zapytała ile minutek opóźnienia miał pociąg w Gliwicach jak wsiadali. Ale się Wróbelka zdziwiła, że rouzmieją normalne słowa, bo że doskonale operują tymi na k to Ćwirka wiedziała do pierwszego otwarcia ich buziulek. Miała wróbelka obawy nawet na początku, czy rozumieją mój język hihi. Wow!Udało się hihi. Odpowiedź brzmiala- 10 minutek...hihi.Cztery godziny w tym 10 minutek opóźnienia to nie wieczność i da się przeżyć nawet słysząc tylko ka i ka:o)Tym bardziej, że do drugiego uszka Ćwirki płynęła polszczyzna prawie że doskonała, mojej kochanej cioteczki, ze wszech miar obdarzonej inteligencją momentami, aż za zbytnio(jak swierdziła wróbelcza mamuśka).Od zawsze Ćwirka wiedziała, że ten światek przeuroczy pełen rozbieżności, ale cel podróży szczytny, z duuzią intencją, zatem receptorki tolerancji włączone w Ćwirczym rozumku na maxiorka i do przodu. Fajny ten hałas pociągu. Tak monotonny, że gdyby nie dziwaczna, pokręcona pozycja Wróbelki zasnęła by w mig. Ale cóż. Oczka w słupek, zapałkami podpierane, a nocka śliczna, ciepluteńka, gwieździsta, przemniamuśna i kochana. Żyć nie umierać...Rankiem dopiero zrobiło się chłodno za chłodno jak na wróbelkowe spodenki za kolanka i bluzkę bezrękawków...Wymemlana dżinsowa kurtka w pośpiechu wyciągana z plecaka... Wyflancowywanko z pociągu na dworcu przebiegło spokojnie. Ekipa, czyt.prawie cała zawartość pociągu, wysiadła nie na głównym tylko stację wcześniej(nazwy nie pamiętam) bo szanowni panowie policjanci poradzili, że na głównym to zostaniemy bestialsko zaduszeni pod przejsciem podziemnym przez oszalały tłum, bo korek rozmiarów monstrulanych się zrobił. A policji na dworcu jak "mroofkoof". I harcerzy oczywiście drugie tyle. Szczerze Wróbelka podziwiała ich zaangażowanie, bo sama niedzielę raniutko pewnie spędziła by w cieplutkim łóżeczku. A była godzina czwarta. Coś około. W każdym razie ciemno jak nie powiem gdzie. Pełna dezorientacja ale po krótkim czasie jednak okiełznana przez tłum. Cała ferajna z południa polski udała się na Błonia. Nikt nie widział gdzie idzie, a co ważniejsze nie wiedział. Szedł za resztą. Komiczny obrazek.Ćwirka się zastanawiała co by to było gdyby któś zapragnął w niegodziwy celu dokonać manipulacji tłumem. Wylądowalibyśmy zapewne nie na Błoniach a gdzies w kierunku przeciwnym. Na szczęscie manipulatorów nie było. Za to,jak ktos powiedział"wywlekli nas na jakąś pipidówę" hihi, ale całkiem przyjemną muszę przyznać. To tak jakby zostać wywalonym z pociągu gdzieś na Nadodrzu we Wrocławiu a potem maszerować na Sołtysowice, albo gdzieś jeszcze dalej.Nie ma jak spacer z rana. Gdzie się Ćwirka znajdowała, to zabijcie, ale nie wiem. Trudno zidentyfikować okolice w zupełnych ciemnościch,z której od czasu do czasu wyłaniały się jakieś bloki. Ćwirka cosik kojarzy, że przechodzilismy obok jednostki wojskowej, ale to tylko z racji swojej urazy do tej organizacji za sprawą pewnych wydarzeń z życia wróbelki, no i tego pana z przewalającymi się oczkami w pociągu. Co chwilę pod prąd przez tłum przechodził sznureczek jakis umundurowanych towarów, którzy wydawali z siebie momentami dziwaczne nieco dźwięki, typu: ooooo. Jak mówiła E. za moimi plecami, Agata ja nie chcę nic mówić ale tamten to do Ciebie był.Ćwirka nie skojarzyła z początku o jakie ooo chodziło, co gdzie i po co, bo chyba amory nie w łepku jej były tego dnia.A nóżki już bolały leciuteńko dając znak o przebytym dystansie. Ale sznureczki zapewniały, że jeszcze tylko 300 metrów, następny mówił , że 500...hmmm albo liczyć nie umieli, albo cio. I tak do końca, aż na same Błonie zyliśmy w przekonaniu, że jeszcze tylko kilkaset metrów.
- Wow! -wymsknęło mi się-gdy staliśmy już przy Błoniach
-Nic nie wow, tylko się pośpiesz-usłyszałam
No tak. Nie było czasu na refleksje.Potem było ich nawet za dużo. Ciemność, ciemność i jeszcze raz ciemność. Coś po czwartej chyba, czy przed piątą...Ćwirka straciła orientacje, zresztą nie pierwszy raz tego dnia.Weszłam iiii.... prawię utonęłam. Nieziemsko mokre wszystko. Błoto, kałuże. Ślizgałam się zadowolona w sandałkach, obładowana ze wszystkich stron manelami, zupełnie zbędnymi jak się potem okazało. A na dodatek, tak się Ćwirce chciało siusiu....matko z córką...ale nie było wtedy na to czasu. Nastąpiła żmudna orientacja w terenie i poszukiwanie sektora. Łatwe to nie było. Ludzi już od groma, pełne zamieszanie. Na szczęscie odlotowi harcerze pomogli. Znaleźliśmy sektor a potem pędziorkiem do toi toiek, które tego dnia okazały się być zbawienne i to nie tylko dla Ćwirki. Kolejki jak w mięsnym w latach osiemdziesiątych. Tylko kartek na sikanie nie trzeba było. Stała Ćwirka na końcu tej długaśnej kolejki i prawie, że już w majtki sikała( co do majtek to zakupy o mało co i by na marne nie poszły) A to tak wolno szło. Gramolili się w tych toi toikach jakby chcieli a nie mogli. Niektórzy to chyba się tam zacinali hihi. A jaka radośc była jak już komuś udało się wysikac ojojoj, takiej radości na buźkach to już dawno nie widziałam hehe.W końcu się udało. Ufff. Następne kilka gdzin spędziliśmy w sektorze wysłuchując nieporadnych żartów pewnych dwóch starszych panów, którzy za wszelką cenę chyba, chcieli zaimponować nam swoim poczuciem humoru. Jeden, jakiś rudawy taki paskudny, leżal na karimacie i co chwilę żalił się, że jakies matoły bez wyobraźni łażą mu po głowie. I jak to bardzo on nie chce pamiątki w postaci odbitej podeszwy buta na polisiu.Palili jeden za drugim...i wygadywali dziwne dowcipy oczekujac od Ćwirki wybuchu entuzjazmu. Trochę się zawiedli. Bidulki.Potem przypełzła grupa dzieciarni z Litwy. Ruskie gadanie w koło. Ćwirka modliła się żeby przestali nawijać. Tylko, ze kawalek dalej goście z Puerto Rico. Jak milutko. Kultura różnoraka pełną gębą. Rozwijać się wszechstronnie trzeba przecież.Sektory zapełniały się z godziny na godzinę. Było coraz ciaśniej...Na telebimach felietony z miejsc symbolów boskiego miłosierdzia, ośrodków dla niepełnosprawnych i chorych. Zgodnie z hasłem pielgrzymki Papieża: "Bóg bogatyw miłosierdzie". Relacje radiowe i inne mniamusne pierdołki.Ciągłe strofowanie 3 milionów ludzi z ołtarza"proszę nie wchodzić na barierki, zwinąć już karimaty i wszelkie zbędne rzeczy, tak by dla wszystkich pielgrzymów starczyło miejsca, nie podchodzić do sektoru zerowego, głośno śpiewać"W tamtym momencie księżom chyba zabrakło zdolności manipulacyjnych...zablokowały ludziczki kochane przejazd, więc było straszenie:"proszę w tej chwili zrobić miejsce, bo papież nie dojedzie...."bla bla bla...Ćwirka zastanawia się tylko czy ktoś tego słuchał...Hałas, roztargnienie, zamieszanie. Przystopowali, gdy podano komunikat, że Ojciec Święty wyjechał z Franciszkańskiej, że jedzie na Błonia.Jak wjechał nastała cisza...tylko On jest w stanie to zrobić. Nakłonić 3 miliony osób do skupienia. Tylko On potrafi rozmawiać z milionami jakby to robił z jedną osobą. Ćwirka miała wrażenie, przez całą Mszę, że mówił do niej...Słońce grzało nie miłosiernie,a zapowiadali, że będzie padać. Mogła się Ćwirka domyśleć, że deszcz był niemożliwy. Wszystko zaplanowane przez tego z góry.Ale chyba Pan B przesadził trochę.Było Ćwirce słabo. Czarno przed oczami....
O nie, na razie dość. Nie mam już siły, hi hi :o)