Archiwum sierpień 2002, strona 4


sie 14 2002 Panie B.
Komentarze: 3

 Panie B... Okruszynkę... Drobinkę... Najmniejszy skrawek. Krztynkę. Jego. Daj. Choć na chwileczkę. Niech wytrze mi polisie i pocałuje.Potem oddam... 

Bo  w strachu jak w domu/znam wszystkie kontakty,jamy, zakamarki/słyszę windę/ mam tu nawet telefon/ tylko drzwi wyjściowych brak... 

ani-mru-mru : :
sie 14 2002 Na zakręcie
Komentarze: 1

Czemu to zamieszczam? Wspomnienia, jakie się z nia wiążą są we mnie wciąż żywe.  I pamiętam jak płakałam na " ZIelono mi"...prawie tak jak teraz...

NA ZAKRĘCIE

słowa:Agnieszka Osiecka

Dobrze się pan czuje ? 
To świetnie, 
właśnie widzę - jasny wzrok, równy krok 
jak w marszu. 

A ja jestem, proszę pana, na zakręcie. 
Moje prawo to jest pańskie lewo. 
Pan widzi: krzesło, ławkę, stół, 
a ja - rozdarte drzewo. 
Bo ja jestem, proszę pana, na zakręcie. 
Ode mnie widać niebo przekrzywione. 
Pan dzieli każdą zimę, każdy świt na pół. 
Pan kocha swoja żonę. 

Pora wracać, bo papieros zgaśnie.
Niedługo, proszę pana, będzie rano. 
Żona czeka, pewnie wcale dziś nie zaśnie. 
A robotnicy wstaną. 

A ja jestem, proszę pana, na zakręcie. 
Migają światła rozmaitych możliwości. 
Pan mówi: basta, pauza, pat. 
I pan mi nie zazdrości. 

Lepiej chodźmy, bo papieros zgaśnie. 
Niedługo, pan to czuje, będzie rano. 
Ona czeka, wcale dziś nie zaśnie. 
A robotnicy wstaną. 

A ja jestem, proszę pana, na zakręcie. 
Choć gdybym chciała - bym się urządziła. 
Już widzę: pieska, bieska, stół. 
Wystarczy, żebym była mila. 

Pan był także, proszę pana, na zakręcie. 
Dziś pan dostrzega, proszę pana, te realia.
I pan haruje, proszę pana, jak ten wół. 
A moje życie się kolebie niczym balia. 

Pora wracać, już śpiewają zięby. 
Niedługo, proszę pana, będzie rano. 
Iść do domu, przetrzeć oczy, umyć zęby. 
Nim robotnicy wstaną. 

ani-mru-mru : :
sie 13 2002 Wróbelcze ćwirkanie nie pierwszy raz
Komentarze: 0

Wróbelka jako członek spóldzielni mieszkaniowej....piiiippp...zamieszkałej przy ulicy....piiippp...we Wrocławiu,tak sobie patrzy , patrzy i cóż widzi oprócz odbijającej się echem pustki w  piorkowym łepku?Wiklinowy duży kosz na z lekka zasyfionym balkonie,w  nim te przebrzydłe ptaszyska w swoim gałązkowym gnieździe siedzą kuperkami na bialutkich, okrąglutkich, malutkich jajeczkach. Nie żeby Ćwirka miała coś do gołębi i ich przeobrzydliwych, obślizgłych piskląt, ale jak, kulturalnie mówiąc, obrzucają swoimi odchodami Ćwirczy balkon, to za sympatycznie i miło nie jest. Mają szczęście ptaszyska przebrzydłe, że pogoda nie sprzyja nabalkonnemu biwakowaniu, leje jak z cebra no i coś o alarmie przeciwpowodziowym słyszała Wróbelka, a poza tym że burdel straszliwy, bo meble porozstawiane i za bardzo nie da się go wykorzystać w ludzki, przepraszam , wróbelkowy sposób. A Wiśniewski wydziera swoje niby gardło z plastikowego pudełka, daje upust swym transcendentnym, bowiem przez rozumy innych myślących, nie ogarniętym, protestom."Mam już dosć", jakby rozumiał doskonale niekwestionowane Ćwircze zastrzeżenia do gołębi. I przy tym tak macha łapami, jakby serio miał do kogoś lub czegoś wiele aluzji.Czyżby  również nie przepadał za gołębiami? No gratulacje, panie Michale. Jest jedna rzecz, która nas łączy. Coż za złoty samorodek pdobieństw, wśrod oceanu różnic.Ornitoogiczny antyfanklub gołębi zawiązany i cóż za miłe towarzystwo. Muszę tylko zadbać o szyby, bo znając wspólfanklubowicza polecą...Ale o czym to Ćwirka chciała dzisiaj..Jak wspominała piórczy łepek pusty, ale postara sie jeszcze zamoczyć paluszki w jego zakamarkach i wydłubać kilka myśli...Obok antyfanklubu gołębi(celowo te szkaradziejstwa piszę mała literą)Wróbelka założyła dzis antyfanklub numer dwa, a mianowicie klub przeciw "pierwszym razom'.A raczej antyfanklub pierwszych razów, które holduje się z racji ich nader rzadkiego występowania. Otóż 'pierwsze razy' mają to do siebie, że są strasznie szczwane bestie, podszyte podstępem za każdym razem, nie tylko pierwszym. Na przykład w tej chwileczce o godzinie 22, 15 sekund 23 pierwszy raz Ćwirka powiedziała'pierwszy raz' mimo, że słowo ' pierwszy raz'wypowiadała miliony razy w  swoim króciutkim jeszcze życiu. Zatem gdy Ćwirka jako maleństwo nauczyła się mowić, a raczej ćwierkać, to pierwszy raz gdy wypowiedziała wyrażenie'pierwszy raz', nie było to nic nadzwyczajnego, gdyż był to zwykły pierwszy raz w tamtej chwili powiedzmy dnia 26 listopada 1985 roku o godz 14,45 sekund 34, i takie pierwsze razy'pierwszych razów'zdarzały się conajmniej milion razy w Ćwirkowym życiu zakładając , że Wróbelka miała milion razy potrzebę wypowiadania zwrotu'pierwszy raz' i ową potrzebę realizowała.I tak się Ćwirka zastanawia i staje w obronie babci, gdyż jak sobie przypomina jeden dzień to ją szlag przeolbrzymiasty chce trafić. Całe towarzystwo zgromadzone na urodzinowej imprezie podziwiało z prawie otwartymi gębami scenę 'pierwszego krzyku' dzieci ledwo co wydobytych z mamusinych brzuszków w sposób naturalny bądź z pomocą osób trzecich, czyt. lekarzy, w  serialu dokumentalnym na dwójce, wszyscy wiedzą jakim.Ciocie czuły się conajmniej schwytane za serducha tym prześlicznym rozdartym piskiem dzieci, a co najważniejsze'pierwszym' i łzy same napływały im do oczu, bo przecież to 'pierwszy raz'Mnie robiło się słabo, gdy przez ich buźki otwarte do obwodu piłki tenisowej widać było wszystkie wnętrzności i odbyt od środka. Ale cóż, wiek rządzi się swoimi prawami...I wszystko byłoby w najznakomitrzym porządku, gdyby nie to co się potem wydarzyło. Dziadek, niezdara, trącił swą łapką szklanke  z kompotem śliwkowym, który stal na stole. Minę miał niesmaczną bo wiedział jak się sytuacja zakończyć może i nie tylko dla kompotu, lecz dla jego uszu. Babcia pierwszy raz  w 65 roku swoejgo życia wstała jak oparzona, a przecież kompot nie parzy, i tak krzyknęła na biednego dziadka, że jej buźka miała obwód piłki koszykowej i przez gardło, z cała stanowczością stwierdzam, było widać jej wszystkie wnętrzności i odbyt od środka, szkoda tylko, że nikt nie zwrócił na to najmniejszej uwagi...

ani-mru-mru : :
sie 13 2002 Znów psjakaś paskuda..no co jest?
Komentarze: 1

Ojejkuś,ratuj się kto może, znów psjakaś takaś paskuda tu przylazła. Nie życzę sobie niezidentyfikowanych obiektów na mojej stronie....aaaaa.....i się jeszcze śmieje...co za szczwany uśmieszek...ehhh....a fuuu..skąd takie się biorą?.

ani-mru-mru : :
sie 12 2002 Felieton fajna rzecz
Komentarze: 1

Felieton.Boska arena dla mojego postrzępionego języka. Zawsze miałam słabość do tego gatunku publicystycznego. Czasem ta forma pozwalała mi  na wyładowanie emocji w sposób niebanalny, a co ważniejsze w  momentach nie do końca na to odpowiednich. Z przyjemnością na przykład wygarnęłam wszystkie moje zarzuty pod kątem studium na egzaminie dyplomowym. Kochana pani od praktyk dziennikarskich zadecydowała, że właśnie pisemny egzamin będzie polegał na naskronbaniu felietoniku, a że tematy byly bardzo wolno ujęte, sami możecie się domyśleć co się tam działo...hehe, oj działo się działo. A że staram się poszerzać ciągle swoje horyzonty, czytuję wiele prac innych felietonistów. Kochanej Agatki Passent, mniej kochanej Kingi Dunin, Michała Ogórka, pana Bednarka, zresztą mojego profesora od literatury i wielu innych. Z reguły moje prasowe czytanki oscylują wokół Gazety Wyborczej, choć nie tylko. Dziś znalazłam felieton niejakiej pani Joasi Szczepkowskiej, mordka znana i kojarząca się co prawda nie z felietonem, nie z pisaniem nawet, no ale zawsze. Padam przed nią na kolanka i całuję w nóżki. Mistrz pisarskiej formuły jeden...ah, poczytajcie trochę. Ja już wpadłam w komplesiory...

Taniocha

Joanna Szczepkowska 26-07-2002

Zatrzymała mnie mała komoda. Jej blat koloru jasnego orzecha był cały poorany, a liczne pęknięcia tworzyły wybrzuszenia, tak że jadąc dłonią po blacie, głaskałam chropawą, falującą przestrzeń. Szuflady były krzywe i niedomknięte, zresztą żadna nie miała kluczyka, a zardzewiałe zamki dawno już chyba zapomniały, po co istnieją. Nie mogłam oderwać oczu od tej kruchej istoty.

Długo nie mogłam namówić N., żeby mnie zawiózł na targ staroci. On nienawidzi takich miejsc. Na argument, że można tam znaleźć coś "z duszą i z charakterem", odpowiada, że charakter można mieć przecież podły. Na argument, że są tam meble "z historią", wzrusza ramionami, bo przecież bywają nudne historie, a kiedy mówi mu się, że tam jest po prostu tanio, powtarza w kółko to samo: "Tanie rzeczy są bardzo drogie". W ponurym milczeniu jechaliśmy na przedmieście.

Targ wyglądał jak miasto mebli w upalny dzień. Ulice szaf, place stołów, zakątki etażerek, klęczników i podnóżków, a między nimi tłumy przechodniów. Gdzieś w środku, ukryci w cieniu mebli, siedzieli sprzedawcy, cierpliwie odpowiadając na pytania. Niestety, słońce bezlitośnie obnażało każdą rysę, pęknięcie, rozdartą powierzchnię, każdą szparę i dziury po kornikach. Ludzie biegali nerwowo w poszukiwaniu cudu, rozglądając się pośpiesznie po okolicy. A mnie zatrzymała mała komoda. Jej blat koloru jasnego orzecha był cały poorany, a liczne pęknięcia tworzyły wybrzuszenia, tak że jadąc dłonią po blacie, głaskałam chropawą, falującą przestrzeń. Szuflady były krzywe i niedomknięte, zresztą żadna nie miała kluczyka, a zardzewiałe zamki dawno już chyba zapomniały, po co istnieją. N. pociągnął mnie mocno za rękę.

- Idziemy - powiedział. - Nie mogę patrzeć na ten złom.

Ale ja byłam już zakochana. Serce biło mi szybko i nie mogłam oderwać oczu od tej kruchej istoty, którą N. bezlitośnie obrażał. Byłam pewna, że komoda to słyszy.

- Trzysta złotych - mruknął mężczyzna ukryty między meblami.

- Dwieście - powiedziałam, a on szybko przytaknął.

- Widzisz? - powiedziałam do N. - Tylko dwieście złotych.

- Tylko? - N. spojrzał na komodę z nienawiścią.

- Oddam do renowacji.

- No to gratuluję taniego zakupu. Czy ty wiesz, ile taka renowacja kosztuje? - N. pociągnął mnie mocno za rękę, a ja dałam się zaprowadzić do samochodu, bo żeby nie wiem jak na to patrzeć, N. miał rację. Zapinając pas, podziękowałam mu nawet, że nie kupiłam tej starej i bezużytecznej w gruncie rzeczy komody, z którą byłoby więcej kłopotu i wydatków niż pożytku, pocałowałam go w policzek, a kiedy zapuszczał motor, powiedziałam: - Stój.

Odpięłam pas, otworzyłam drzwi i w ciągu minuty stałam już przed komodą, trzymając w ręku dwieście złotych. Okazała się niespodziewanie lekka. I bardzo łatwo zmieściła się na tylnym siedzeniu. Do punktu renowacji mebli jechaliśmy w zupełnym milczeniu.

- Co z tobą zrobili, biedaczko - konserwator kiwał głową, patrząc na komodę. Była traktowana jak pies na łańcuchu. - Zrobimy z ciebie cudo, maleńka - pogłaskał mebel, a potem powiedział: - To będzie kosztowało tysiąc pięćset złotych.

Wracaliśmy do domu w zupełnym milczeniu. Po dwóch tygodniach pojechaliśmy po komodę. Długo rozglądałam się dookoła, aż w końcu konserwator z dumą pokazał mi jakiś błyszczący mebel. Głupi, niedostępny, próżny. Zapłaciłam tysiąc pięćset złotych. Wracaliśmy do domu w milczeniu. Postawiłam komodę w rogu pokoju i przez następny tydzień nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Włóczyłam się godzinami po mieście, żeby tylko nie patrzeć na mieszkanie z jakąś wypolerowaną lalą, która tam zamieszkała. Wreszcie N. powiedział: - Znalazłem takiego magika, który robi meble "na stare". Podobno artysta. - I wyciągnął z kieszeni wizytówkę. Artysta mógł przyjechać dopiero za tydzień. Był zawalony robotą. Wreszcie zjawił się, z uśmiechem popatrzył na komodę i powiedział:

- Tak. Kumam, o co chodzi. Ale ja drogi jestem. Tysiąc pięćset to kosztuje.

- Dobrze - mruknął N. i to było ostatnie słowo, jakie powiedział tego dnia.

Po dwóch tygodniach artysta zapukał do drzwi. Uśmiechnięty rozwijał komodę z papieru. Jej blat koloru jasnego orzecha był cały poorany, a liczne pęknięcia tworzyły wybrzuszenia na chropawej przestrzeni. Szuflady były krzywe i niedomknięte. Zamki robiły wrażenie zupełnie zardzewiałych.



- Trochę roboty to z tym było, ale jest OK - wziął tysiąc pięćset, wyszedł, a my z N. całą noc przesuwaliśmy meble, starając się uzyskać klimat, który usprawiedliwiałby obecność takiego mebla. Bez rezultatu. Wyrafinowana brzydota komody nijak miała się do całości. Rano, w całkowitym milczeniu, pojechaliśmy na targ staroci.

-Zwrotów nie ma - powiedział mężczyzna ukryty za meblami. - Mogę tylko odkupić. Za trzysta, dwieście

ani-mru-mru : :