Archiwum sierpień 2002, strona 6


sie 08 2002 Teatrzyk jednego aktora czyt.mojej rozpaczy...
Komentarze: 5

Akt któryś tam, w  każdym razie ROZPACZY, odsłona pierwsza, najbardziej przy tym dramatyczna.

I co mam napisać?Jak bardzo za Nim tęsknię?Jak nie daje sobie rady z ta pieprzoną samotnością?Jak uciekam pod łożko, bo boje się, że świat runie mi na głowę?To piszę. Płaczę i nie mogę sobie miejsca  w życiu znaleźć. A myślałam, że wytrzymam. Wytrzymałam. Miesiąc. A co dalej. Do cholery, co dalej. Zwariuję tutaj.Zaraz walnę głową w ścianę. Co wy na to? A zresztą kogo to obchodzi??Moje pieprzone, nic nie znaczące życie. Taki mały ludzik, ktorego nikt nie dostrzega, a co najlesze wszyscy mówią, że widzą, tylko jakoś nikt nic nie robi, a ja dalej czuję się tak samo. Akt rozpaczy powinien mieć coś z dramatyzmu. Więc może skoczę z mostu, tylko jeszcze nie wiem z którego. A może do cholery z mojego zagraconego balkonu. Będzie zabawniej. Sąsiedzi się zlecą. Będzie o czym mówić w okolicy. Tak dawno nikt już nie poderżnął sobie gardła.Już nawet spać nie mogę. Noc w noc to samo. Śni mi się. I co, jak nie mogę Go dotknąć. Więc po co są te sny do cholery. Chyba po to, żeby tylko mnie wkurzyć jeszcze bardziej. Z szefem już nie mam o czym gadać. On za dużo dla mnie zrobił. Ale może chociaż poproszę o te sny...Będzie bez nich lżej. Chociaż narazie. Dopiero teraz się przekonuję co te przebrzydłe myśli robią ze mnie. Nawet jeść mi się już nie chce. Dobra dieta odchudzająca co? Ma któs problemy z nadwagą? To polecam.No i co dalej? Gdzie mam sobioe miejsce znaleźć? Do któego kąta wejść. Cholera jasna.Nosi mnie. No zaraz nie wytrzymam. Rozwalę coś. Jakiś wazonik, może mi ulży. W domku nie ma nikogo akurat...zresztą nigdy nie ma, nawet jak są. Zabawne jest to, że moja najbliższa rodzina wie o mnie gówno. Po prostu nic. Zero totalne , okraglutkie jak pączuszek. Tyle lat żyjemy pod jednym dachem i oni mnie nie znają. Aż śmiać mi się z tego chcę. Moja własna matka nie wie jaka jestem. Tylko drżeć się potrafi i pokazywać palcami moje zasrane wady. I co jej po tym. Przecież się nie zmienię. Za uparta jestem. Ale mniejsza o to. Nie będę jeszcze bardziej podsycać moich uczuć bo i tak już czerwone i palą jak cholera. Wiecie co, ale musze jeszcze coś napisać. Zastanawiałam się ostatnio, kto przyszedłby na mój pogrzeb. I tak liczę i z tego co mi wychodzi, to chyba tylko rodzina. I to z obowiązku...No, może nie wszyscy. Babcie chyba mnie kochają gdzieś tam w głębi. Kuzynkom może w jakiś sposób zależy. O Ojcu to nawet nie chce mi sie palcem w  klawisz stuknąć...paranoja. A czemu ja właściwie pisze go z dużej litery??Nie ma jeszcze mniejszej niż taka normalna?Każda na niego tu za duża jest...No bo co? Umieram dosłownie. Nie ma mnie już prawie w połowie.Płaczę z bezsilności. Bo na dobrą sprawę to co ja do cholery mogę zrobić? Nic. Tylko skomlec jak mały kotek, przygnieciony jakimś cholerstwem i czekać. Wiecie, co...Do chrzanu z tym wszystkim. Spadam po kawę , tylko ona jedna dobrze robi na moją pokręconą psychikę. Nie ma mnie już. 

ani-mru-mru : :
sie 08 2002 Impregnacja czegoś tam...serca?
Komentarze: 0

Impregnacja mojego serca. Tak by  żadne uczucia nie miały prawa wypłynąć swoim nieregularnym strumieniem obijając się o brzegi wyznaczone przez nie same...Czynu impregnacji, która więzi mnie ciasno swymi sznurowatymi więzami  dokonuje przyzwoitość,przynależność do systemu, obawa przed niekiedy ostro krytyczną opinią innych, chęć zaistnienienia w ich oczach "człowiekiem" takim regulaminowym, rodem z dekalogu. Przełamanie tego procesu niszczenia mojego wnętrza przebiega wolno, choć coraz szybciej. Przebiega tu..Ewolucja uzewnętrzniania się postępuje regularnym rytmem jak choroba nieuleczalna, na którą nikt jeszcze nie znalazł specyfiku bo nie chciał. Synchronicznie do moich oczekiwań. Gdyż ja też tego nie chcę. Cieszę się z tej choroby, dzieki niej łatwiej żyć. Uzewnętrznianie sprzyja czystszej egzystencji, pozbawionej toksycznych substancji, które zatruwają najskrytsze zakamarki mojej duszy. Dializa myśli. Selekcja.Efemeryczne  jej występowanie spowodowne przyczynami wyżej już przeze mnie nadmienionymi.Pozytywne wyładowywane dla radości. Negatywne- uniknięcie powolnej degradacji tego co we mnie najwartościowsze. Kreślenie duszy, by jej postac zarysowała się w umyśle bardziej namacalnie. By była bardziej wytłumaczalna. Określona. Jakaś. Perceptible symptom of my soul.Określnie w dziesiątkę. Widoczny symptom mojej duszy. Rysunek dla potomności...Oczekiwania?Oczekiwania ze strony współmęczenników procesu przeciwstawiania się impregnacji...Krytyka. W każdej postaci. Najchętniej słownej , bo przecież nie namacalnej. Dokonując retrospekcji życia stwierdzam, iż byłoby to niebezpieczne zanadto, a nie cel w tym by zginąć tu marnie, lecz właśnie by żyć. Rada. Powielając określenie ze zdania wyżej- w każdej postaci, aczkolwiek nie młotkiem do głowy. Swoista konfrontacja mojego umysłu z szanownymi umysłami innych, bywa niekiedy, choć nie zawsze(zaznaczam grubą kreską) źrodłem niebezpieczeństw rodzaju wszelkiego. Na temat advices poświęciłam parę zdanek dwie notki temu i nie będę powielać swojej opinii,  z którą jak okazało sie kilka osób zdecydowało się zgodzić. W skrócie- negatywne z lenistwa, bo nie z wyboru. Zatem dlaczego nagle wspaniałomyślnie dla lubiących klikanie paluszków współmęczenników zdecydowałam się o owe rady ich tutaj prosić. Rezultat wydarzeń  dnia dzisiejszego. Rezultat zwierzeń osoby, która sprawiła, że mogłam stać się użyteczna. Zdecydowało jej życie i moja w nim rola. Rola motylka, żyjącego króciotko, lecz jakże aktywnie. Rola motylka darującego pełne wiaderka ze źródła rad.Motylek zrozumiał jak bardzo niekiedy owe rady są pomocne, wyczekiwane.Odnalazłam tego sens. Na bok bunt i zapluty honor.Za co  serdecznie Tobie dziekuję...Niniejszym oświadczam, że było to delikatne wytłumaczenie samej sobie swoich oczekiwań powiązanych z tym co tutaj robię...

ani-mru-mru : :
sie 07 2002 Thorn as an Angel of feelings
Komentarze: 10

She sleeps on the palace of red rose innocence

Little beauty angel of feelings grows deep inside her soul

He touchs her mind by large wings so hot and so cold

Her heart sing like an April breeze on the wings of spring

The angel in cold blood hurts her soul by his wing's edge

She blews, she cries, she shouts with pain...

And she dreams that soon will be  a day when her blood makes her quiet shout for joy

That she could say: I am suffer but it's for my love...

                              (sorry for that)

ani-mru-mru : :
sie 06 2002 Too lazy for ur love
Komentarze: 15

"Why do people feel that they need to stir up controversy, and look for drama? I mean hello, doesnt enough drama exist in this world without going and looking for it? Maybe certian people should keep their minds on their own situations before inserting their 2 gr into others peoples business, it's really not that difficult.....It is hard to say how i am feel and what i am traying to do if somebody still trying tells me what i should do, what i should look like. Common...it is just my own life...It is all fuckin shitt...My own fuckin shitt and nobody sholud cares about that.Wait a minute... Didn't i tell u that i don't wan't urs advices??Common...Why are u trying do everthing for me if i don't want nothing from u."***Somtimes on my mind is that voice...This voice is terrible, i am still trying to escape, but i wanna stay by  yours advice...Advices which gives me small hope..I wanna thanks that u don't want appear, that u still staring at me, and that u take a trouble to open your mouth and tell something to my stupid brain...Why i didn't want  appreciate? Am too lazy? I am lazy for your love...I can't invite u to my heart, and i am still trying explain why. I wanna apologise for my life...Mum

ani-mru-mru : :
sie 05 2002 Kruszynka
Komentarze: 3

Nie znam powodu dla którego zdobyłam się na tak osobiste ze wszech miar zwierzenie. Takie  najgłębszych i najbardziej przepełnionych miłością zakamarków mojego serca.Z głębin do których mało kto dociera bo na ich straży stoi mój umysł i ksztyna racjonalizmu,jego najmniejszy okruszek. To co we mnie jeszcze zostało. Chyba tylko jednej osobie do tej pory to powiedziełam, którą uznałam za najbliższą mi, choć świat mógłby powiedzieć, że za szybko stała się mi na tyle bliska i zupełnie bezpodstawnie. Tylko, że ja to czuję...Znów to serce...Chodzi o to, że bardzo chciałabym mieć dziecko. Nie umiem sobie przetłumaczyć, że narazie to nierealne, a raczej nie nierealne tylko " nie powinno" się wydarzyć. A dlaczego nie powinno? Sama nie wiem. To ta okruszyna racjonalizmu, ale też serce. Bo muszę być tego pewna w stu procentach. A raczej pewna nie samego tego faktu tylko drugiej osoby. Jeszcze czas. Ale jest we mnie taka miłość.Bardzo silna. Nie umiem przetłumaczyć jej, że jeszcze nie pora... Miłość macierzyńska. Instynkt. Chciałabym w końcu móc go uzewnęrznić. Płaczę gdy o tym myślę. Strasznie mnie to wzrusza. Malutkie paluszki, które chciałabym całować dzień i noc. Ślicznej główka, rączki, nóżki, malutki rumiany nosek i polisie, uszka, cieplutki brzusio,bijące cichutko serduszko... Ta niewinność, ta delikatność i kruchość. Malutki motylek nieporadny i zależny od świata. Malutka kruszynka stworzona by ją kochać. By o nią dbać, martwić się, przytulać, całować, by  znią być i dla niej żyć. Malutki sensik życia. Malutki a zarazem ten największy. I poczucie spełnienia, poczucie bycia potrzebnym komuś...Ta czystość i zapach oliwek. Kocham go. Ta potrzeba eliminuje z mojej świadomości wszelką myśl o strasznej odpowiedzialności o obowiązkach, jakie wiążą się z kruszynką. Boję się więc, że mogłabym temu nie sprostać. Boję się realności. Spotkania  z rzeczywistością. Boję się, że to jest takie piękne tylko w mojej głowie, w tych snach...To dla mnie największy cud natury. Cud Szefuncia, Najwyższego. Spisał się. Cud narodzin. Można dać komuś życie. Można nosić pod serduszkiem takiego malutkiego szkraba, a potem uczyć go życia. Kształtować jego osobowość. Pzryjmuje to dla mnie jakąś niesamowitą meafizyczną wartość. To nie jest dla mnie cielesność. To cud. Ciekawe jak długo przyjdzie mi jeszcze na niego poczekać. A może nigdy się nie zdarzy... Dla dziecka mogłabym zrobić wszystko. Oddać życie. Stawić czoła bólowi. Nie boję się tego.Nie boję się bólu fizycznego. Wiem, że musiałabym poświęcić mój wegetarianizm. Zrezygnować. Wiem, że to dla mnie duże wyrzeczenie. Bo nie potrafię jeść mięsa. I fakt, że to mogło by zaważyć na zdrowiu dziecka sprawia, że rzuciła bym to. Ale czy to wiele...Mogłabym dawać mu więcej i więcej...całą siebie... Prawda jest taka, że ja już kocham to dziecko. Kocham kogoś kogo nie ma...Jeszcze nie...

ani-mru-mru : :