Ucieszyłam się niezmiernie gdy po powrocie z uczelni zobaczyłam w skrzynce pocztowej przesyłkę od klubu Nokii. Dostałam nareszcie kartę członkowską. Ładna. Bardzo ładna. Zastanawiam się tylko co ja z tego mam. I przy całym szacunku do firmy, ale po przeczytaniu broszury, dalej pojęcia zielonego nie mam. Kolejny chwyt marketingowy i działania reklamowe, które mają wzbudzić w konsumentach poczucie zauważenia, ważności, przynależności. Możnośc identyfikacji z ich wizerunkiem. Karta w portfelu, jakby nie było, robi wrażenie, a napis "club NOKIA" zostaje w pamięci nawet potencjalnego złodzieja. Tak ich dzisiaj dużo, że nie dziwota iż firma zbija kokosy...No zagalopowałam się. W każdym razie, mały, choć ładny plastk, wokól którego niezmiernie dużo szumu.Mimo wszystko fajnie.
Przyszłam dziś na uczelnię pierwszy dzień po świętach i zdaje się, że mój organizm bez oporów nie chce wdrożyć się do nowego sposobu funkcjonowania, nowego rozkładu dnia i obowiązków. I jakgby wrażeń mało było, jakgby nie dość, że trzeba wywlec się z lenistwa i wziąć do pracy, to na dzieńdobry zostałam rzucona na głęboką wodę. Trzecie zajęcia z Poetyki na których mówię o narracji w powieści młodopolskiej. Przy całym szacunku dla tematu i konwencji, lecz odrobinkę już nudne się to zaczynało robić. Na litość boską ile można klepać o mowie pozornie zależnej i o tym, ze spada pozycja narratora na korzyść pozycji bohaterów, a język bohaterów zostaje w mniejszym lub większym stopniu wdrażany w język narratora. A voir B agir. Cierpliwość moja, grupy i mam wrażenie profesora powoli się już kończyła i całe w tym szczęście, ze dziś postawiłam kropke po ostatnim zdaniu. Potem tylko odetchnęłam. Można by przejść do zagadnień odmiennych, można by zahaczyć inne kwestie. Półtoragodzinna mordęga. Na wykłady z gramatyki opisowej i Miodka nie mam większej ochoty. Chyba się trochę buntuję przeciw temu bolesnemu powrotowi. Ciągle strasznie dużo lenistwa we mnie. Pójdę tylko na lektoraty z angielskiego i to tylko dlatego, ze mój limit nieobecności się już wyczerpał. Kurcze! Samą mnie przeraża to olewające podejście. Może w końcu raczyłabym ruszyć ten tyłek.Może w końcu bym tak ruszyła te prace pisemne.Może by tak...dobra potem.
Od kiedy wczoraj dowiedzialam się, że Artur wraca dopiero w niedzielę, jakoś nędznie emocjonalnie się czuję. Moja psychika bezsprzecznie nie przystosowała się jeszcze, mimo, że miała na to cały rok, do samotności. Przez telefon ( a zastał mnie nim w wannie;o)) powiedziałam mu, że nie lubię Go za to co zrobił, że w ogóle to dostanie wałkiem kuchennym po powocie i że jeśli jeszcze jeden raz się to powtórzy, więcej nie puszczę go.Wredna dziewucha synka do mamusi niet. Kwestia dotyczy jedynie mojego nastawienia. Gdy rozstawaliśmy się, była mowa o kilku dniach. Przygotowana byłam psychicznie na kilkudniową pustkę, nie na półtoratygodniową. A tu nagle wiadomość i boom. Nie fair.Ciągle zastanawia mnie podejście mężczyzn do aspektów uczuciowych. I jak narazie wiem tylko jedno- jest niesamowicie odmienne od podejścia kobiet. I chyba przy całym wysiłku, nie zdolamy, my kobiety, temu zaradzić. Najbardziej przeraża mnie ten momentami ogromny brak poświęcenia. Mógłby dla mnie to zrobić, mógłby pomyśleć przez chwilę, jak bardzo to dla mnie ważne, jak bardzo go potrzebuję. Ale łatwiej jest znaleĄć wymówkę. A jaka? No taka, że we Wrocławiu będzie musiał gotować sobie obiady. Tak, tak gotowanie.Kurcze tych kilka dni wolnych od zajęć, teraz weekend, który można byłoby wspólnie miło spędzić...ale nie...no skąd...bo gotowanie... Dobra cicho, bo...no bo cocho i już. I tak Go mocno kocham:o)