Komentarze: 3
Nie znam powodu dla którego zdobyłam się na tak osobiste ze wszech miar zwierzenie. Takie najgłębszych i najbardziej przepełnionych miłością zakamarków mojego serca.Z głębin do których mało kto dociera bo na ich straży stoi mój umysł i ksztyna racjonalizmu,jego najmniejszy okruszek. To co we mnie jeszcze zostało. Chyba tylko jednej osobie do tej pory to powiedziełam, którą uznałam za najbliższą mi, choć świat mógłby powiedzieć, że za szybko stała się mi na tyle bliska i zupełnie bezpodstawnie. Tylko, że ja to czuję...Znów to serce...Chodzi o to, że bardzo chciałabym mieć dziecko. Nie umiem sobie przetłumaczyć, że narazie to nierealne, a raczej nie nierealne tylko " nie powinno" się wydarzyć. A dlaczego nie powinno? Sama nie wiem. To ta okruszyna racjonalizmu, ale też serce. Bo muszę być tego pewna w stu procentach. A raczej pewna nie samego tego faktu tylko drugiej osoby. Jeszcze czas. Ale jest we mnie taka miłość.Bardzo silna. Nie umiem przetłumaczyć jej, że jeszcze nie pora... Miłość macierzyńska. Instynkt. Chciałabym w końcu móc go uzewnęrznić. Płaczę gdy o tym myślę. Strasznie mnie to wzrusza. Malutkie paluszki, które chciałabym całować dzień i noc. Ślicznej główka, rączki, nóżki, malutki rumiany nosek i polisie, uszka, cieplutki brzusio,bijące cichutko serduszko... Ta niewinność, ta delikatność i kruchość. Malutki motylek nieporadny i zależny od świata. Malutka kruszynka stworzona by ją kochać. By o nią dbać, martwić się, przytulać, całować, by znią być i dla niej żyć. Malutki sensik życia. Malutki a zarazem ten największy. I poczucie spełnienia, poczucie bycia potrzebnym komuś...Ta czystość i zapach oliwek. Kocham go. Ta potrzeba eliminuje z mojej świadomości wszelką myśl o strasznej odpowiedzialności o obowiązkach, jakie wiążą się z kruszynką. Boję się więc, że mogłabym temu nie sprostać. Boję się realności. Spotkania z rzeczywistością. Boję się, że to jest takie piękne tylko w mojej głowie, w tych snach...To dla mnie największy cud natury. Cud Szefuncia, Najwyższego. Spisał się. Cud narodzin. Można dać komuś życie. Można nosić pod serduszkiem takiego malutkiego szkraba, a potem uczyć go życia. Kształtować jego osobowość. Pzryjmuje to dla mnie jakąś niesamowitą meafizyczną wartość. To nie jest dla mnie cielesność. To cud. Ciekawe jak długo przyjdzie mi jeszcze na niego poczekać. A może nigdy się nie zdarzy... Dla dziecka mogłabym zrobić wszystko. Oddać życie. Stawić czoła bólowi. Nie boję się tego.Nie boję się bólu fizycznego. Wiem, że musiałabym poświęcić mój wegetarianizm. Zrezygnować. Wiem, że to dla mnie duże wyrzeczenie. Bo nie potrafię jeść mięsa. I fakt, że to mogło by zaważyć na zdrowiu dziecka sprawia, że rzuciła bym to. Ale czy to wiele...Mogłabym dawać mu więcej i więcej...całą siebie... Prawda jest taka, że ja już kocham to dziecko. Kocham kogoś kogo nie ma...Jeszcze nie...