Komentarze: 6
nigdy nie jest daleko...
...a dziś i mnie dopadła...
nigdy nie jest daleko...
...a dziś i mnie dopadła...
Dwudziestego czwartego sierpnia tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego drugiego roku o godzinie dwudziestej pierwszej dwadzieścia pięć, sekund osiemnaście, w chwili gdy wiatr w pobliskim parku porywał do tańca żółte płatki mleczy i białe stokrotek, gdy na ławce a piątym drzewem licząc od białoczerwonego słupka tuż przy zakręcie, w gorącym uścisku siedzieli chłopak z dziewczyną; ona w letniej sukience w niebieskie tulipany, w brązowych sandałkach z rzemyków i ramionami oplecionymi białym bawełnianym sweterkiem z guziczkami w kształcie serduszek, pryzszytymi białą jedwabną nitką grubości jednej dziesiątej milimetra; on w popielatym pulowerze z głebokimi kieszeniami i zamkiem w kolorze pustynnego piasku, spodniach na kancik w kolorze czarnym jak węgiel i półbutach skóropodobnych w kolorze zgniłego jabłka; w chiwli gdy przy polbliskiej ulicy pod numerem czterdziestym czwartym pani Iksińska zażynała kurę na obiad dwudziestego piatego sierpnia tysiac dziewięćset osiemdziesiątego drugiego roku, której pióra w przewadze miały kolor rudych kasztanów jesiennych, gdy pod numerem siedemnastym czwartej z kolei bocznej uliczki mąż kablem od Kasprzaka, który uległ usterce kieszeni na kasete magnetofonową, prał ruchami posuwisto-uderzającymi swoją żonę o włosach jasnych jak pasek na plaży Malibu a oczach zielonych jak trawa na skwerku Hanki Bielickiej, w szpitalu przy ulicy Hirszwelda w sali porodowej przy oddziale położniczym, w dziewięć miesięcy po tym jak plemnik pewnego mężczyzny wygrał wyścig do jajeczka pewnej kobiety, na ponury świat przyszła rozdarta istota, której przy potężniejszym krzyku widać było przez gardło koniuszek jelita grubego i odbyt, a nazwano ją Agata....Agata ceniła sobie dobre przyjemności jak np, obklejanie własnego nosa gumą do zucia o smaku bananowym po ówczesnym zrobieniu balona wielkośći wyrośniętego jabłka, rozgryzanie cukierków orzechowych w polewie czekoladowej od razu po włożeniu ich do buzi, wkładanie ręki w torebkę świeżej mąki bądź cukru, rozgniatanie białych kulek rosnących na krzewie pod domem...Agata nie lubiła natomiast momentu gdy zaczynała się dobranocka, po jak się zaczyna to znaczyło, że za niedługo się skończy,a to było nie do zniesienia, syren wzywających do akcji strażaków pobliskiej straży pożarnej , a już nad wszystko nie znosiła własnego imienia....Mimo, iż wszelkie mądre słowniki imienioznawcze głosiły...
Agata Oznacza dobroć. Osoba nosząca to imię jest bardzo uzdolniona artystycznie, ze szczególnymi skłonnościami do rozwijania talentu literackiego. Na każdym kroku ujawnia swój twórczy umysł, jest skłonna do dyplomacji. Ma wspaniałe poczucie humoru, co ułatwia jej stosowne wychodzenie z sytuacji życiowych. Dba o swój wygląd zewnętrzy. Dziś jest dziesiąty listopada dwutysięcznego drugiego roku, godzina pietnasta jedenaście sekund trzynaście, a mimo to Agata dalej nie znosi imienia Agata....Niech ktoś przygarnie kropka:o( chlip:o(
Był sobie 1 listopada, święta znane wszem i wobec aczkolwiek nie znaczy to jednoznacznie iż lubiane przez wszystkich.W każdym razie takie święto co to pełznie się bez większej ochoty do miejsca w którym spoczywają i już wiecznie spoczywać będą nasi bliscy i ci nie całkiem bliscy...a u których choć tego dnia wypada być...Dzień magiczny choćby ze względu wierzeń w duszki nie duszki i inen cholerstwa, które w noc poprzedzającą ów dzień śmiało zabawiają się. Tego dzionka również ciocię Krysie, Tereski, Zosie mają w zwyczaju zasiadać przy stole załadowanym do granic wytrzymałości półmiskami z bigosem, gołąbkami, pierogami, zupą szczawiową, pomidorową, barszczem czerwonym bądź białym wedle uznania i debatować nad tym jakie to spodnie miał w zwyczaju do święta nosci wujek Kaziu, a jakiego koloru szelki wisiały w szafie wujka Stasia na piątym wieszaku od brzegu. Ciocia Kunegunda to zazwyczaj była ta co no dobra była, bo ta ciocia Helenka to raczej tysiąć nieszczęść i na dodatek pończochy zawsze podarte nie wiedzieć czemu miała. Spór o ukradzioną podobno krowę wujkowi Rysiowi i wybranie całej wody ze studni.... Zatem dzień pełen "wspomnień" chciało by się rzec....co nie znaczy jednak, że owe zwyczaje panują również i w mojej rodzince. U nas jakoś tak rodzinnie, lecz bez plotkarstwa się je obchodzi i chwała Bogu, albo świętemu Filipowi( to nie wiedzieć czemu ulubiony święty Miśka:oP zawsze jak go dusze to on tylko"o śwęty Filipie!!"hi hi hi) W zamian za ględzenie ciotek babć, wujków, i kuzynostwa, w tym roku właśnie z ta ostatnią częścią mojej rodzinki przytrafiła się pryzgoda nieprzyzwoita i nader bylejaka by ją opisywać, lecz jaka Ćwirka jest to juz wszyscy wiedzą i wiedzą także,że uwielbia pisać o rzeczach zupełnie nieistotnych, o tych malńkich i nikomu do niczego nie potrzebnych. Zatem było tak: Pani M z panią G albo pani M z panią M, w zależności czy imię drugiej pani się zdrobni czy nie, a mówiąc prościej moja najmłodsiejsza kuzynka, z najmłodsiejszą i jedyną siostrą z głodu na cmentarzu prawie że umierały dlatego też za pozwoleniem (albo i nie, nie pamiętam już dokładnie, w każdym razie pozwolenia na piśmie nie było) udały się na obrzeża cmentarza w celu zakupienia popcornu, precelków, racuszków, albo cholera wie czego, w każdm razie miało to "coś" nadawać się do jedzonka. I jakoś tak gnidy dwie nie wracały i nie wracały. Drogą komórkową:oP i nie chodzi o żadne transporty tlenu czy inne skomplikowane procesy biologiczne, zostały poinformowane że mają udać się już do domku babci i tam czekać na resztę rodzinki. Wszystko byłoby cacy gdyby nie pewne niedopilnowanie z naszej strony, a prościej mówiąc pani G, albo M zabrała pryz dupce ze soba bilety, które z mamuśka zakupiłyśmy jeszcze przed wyprawą na cmentarz a zprzeznaczeniem na powrót. Szykowała się jazda tramwajem na gapę. I właściwie to nic strasznego w obliczu tego ścisku i innych takich, ale kanary mają to do siebie, że może nie zawsze są żółte, ale wszędzie wlezą...Stoją trzy sieroty w tramwaju znaczy się mamuśka, następna ale juz inna pani M, znaczy się Asmik i ja. Te dwie pierwsze dumają coś i dumają, radza i radzą...i nagle cholery jedne wpadły na genialny pomysł.No bo obok była smietniczka...najpierw nurkowanko, potem skasowany papierek co by sprawdzić jakie dziurki i bilecik w garści...wszysłyśmy na ...ehhh i to w takim dniu....niewybaczalne:oP hi hi hi
Drodzy pasażerownie środków transportu komunikacji miejskiej!!!Skasowane a niepotrzebne bilety proszę zostawiać w miejscach widocznych, np na okienkach, bądź siedzonkach, nie w śmietnikach nio!Porządni nagle się znaleźli...phi:oP
Jako wegetarianka stanowczo protestuję przeciwko wciskaniu mi kitu w żywe oczy i to tak, że o mało zawału nie dostałam na samą myśl, że w ogórkach, które spożywam tonami, ale w ciąży, zastrzegam, nie jestem, może znajdowac się obleśne mięso wieprzowe, którego nie miałam w ustach przez kilka latek. Stres podobno jest jednym z podstawowych czynników wpływających na wysoką śmiertelność ludzi, a już stres spowodowany obawą przed przypadkowym zjedzeniem mięsa wieprzowego ukrytego chytrze pod ogórkową zieloniutką, smakowitą skórką, to już w szczególności. Oczywiście biorąc pod uwagę spór wegetarian z mięsażercami, można by sądzić iż owa nalepka na słoiku smakowitych ogóreczków jest słodką zemstą tych drugich, a konkretniej rzecz ujmując ich podstępem polegającym na cichym przemyceniu mięsa w miąszu ogórkowym. Podobnie jak usiłowała to kiedyś robić moja mamuśka w chwilach szału wściekłego spowodowanego moimi "wymysłami" o wegetarianiźmie. Jednak...sprytny żart się nie udał, bo rzetelny a nawet nadgorliwy pan "opisywacz" w dziale opakowaniowym zapomniał na smierć iż mięso jest pasażerem na gape i nie należy pod żadnym pozorem umieszczać go w oficjalnym spisie. Ehh gapy...Cosik wam nie wyszło:oP Znów wegetarianie górą!:o)