Archiwum wrzesień 2002, strona 2


wrz 23 2002 ***
Komentarze: 4

-Jezu, czy On Cię dusił?

-Nie wiem, Mamo, ja nic nie pamiętam...gdzie jestem...co ja robię..co wy tu robicie

-Pokaż oczy

Palcami rozszerzyła mi oczy i spojrzała głęboko. A  wokół były same ubrania. Mnośtwo ubrań. Wysypywały się z szafy na pół pokoju, potem dalej przez otwarty balkon, były nawet na barierce, wylatywały na ulicę i na samochody. Ludzie  zdołu zaczynali już krzyczeć. Nikt  nie wiedział co się dzieje. A ja siedziałam w środku tej sterty i przewalałam je z jednego miejsca w drugie.

- Na miłość boską. Mamo, ja  nic nie pamiętam. Skąd wy mnie przywieźliście. Gdzie ja byłam.Wiem, że jechałam atokarem. Spałam jakoś między siedzeniami. Tam też bylo dużo ubrań. Jakieś śpiwory... Kilka siedzeń dalej spały M. i M. Obudziłam się  i pytam ich. Dlaczego tu jestem? -Zabrałysmy Cię stamtąd, leżałaś na podłodze. Nie było nikogo. Wyglądałaś jakbyś po prostu się upiła...

-Magda, ja nic nie piłam do cholery.Jestem tego pewna, ale nic nie pamiętam. Gdzie byłam. Skąd mnie zabraliście. I jak się tam dostałam. Coś mi się stało do cholery.

Potem była dziura w przebiegu akcji i moje mieszkanie. Matka była pewna, że się upiłam.

-Mamo. Ja się boję. Chyba nie byłam tam sama. Musiał być ktoś jeszcze...Musiał tam ktos być. I się rozpłakałam. A potem Mama powiedziała już tylko to co napisałam w pierwszym zdaniu...

Obudziłam się. Miałam taką ciężką głowę jakbym faktycznie straciła pamięć.Chciałam czym prędzej włączyć telewizor, żeby coś się działo, żeby była jakaś normalność. Spojrzałam na balkon i na drzwi od szafy i było we mnie takie odczucie, że był tam On. On, ale kto? Wiem tylko, że mnie ktoś skrzywdził. We śnie, a ja miałam wrażenie, że to nie sen.

Tak właśnie wygląda bezsens.

ani-mru-mru : :
wrz 22 2002 Tylko chciałam.....
Komentarze: 2

Huk jaki towarzyszył procesowi wyzbycia się wszelkich wątpliwości co do Jej prawdziwego stosunku do mnie był tak samo głośny jak ten, z którym przedarłam sie w błogi stan ułudy i dziecinnej naiwności.Siedziałam w tej przeklętej kościelnej ławce zapełnionej wspomnieniami i początkiem Tego. Drewniana dębowa ławka w szparach pomiędzy nierównymi listwami kryła moją mozolną pracę nad słabościami, wyłuskaniem tego co we mnie najcenniejsze, kryła wciąż żywe wspomnienia, za których ponowne urzeczywistnienie oddałabym wiele.Zostawiłam tam cząstkę siebie.Okruszek serca, który nabrał mniej transcendentnego wymiaru gdy przetworzyłam go w orobinę spokojnie unoszącej się w przestrzeni melodii. Materializowałam się nutami.W moim wnętrzu siedział małostkowy chochlik na każdym kroku przypominając o wymaganej rzetelności. Trwałam. Jurystyczna w swej naturze rzeczywistość nadesłała niechybny koniec.Koniec tego co materialne. Wydawac by się mogło - tylko tego,co materialne. Bo czyż materialne  nie znaczy doczesne właśnie? Trywializm oczekiwań infantylnego dziecka. Czerpanie ze źródła bezdennej nadziei, zwanej matką głupich. W gruzach, bowiem, poległo również to, co transcendentalne i niby-ponadczasowe. Wspomnienia. Przeszłość. Ja w Jej oczach. Czas modlitwy podczas mszy św. wyjawił się jako odpowiedni i jedyny okres wiązania wydarzeń w całość i wynurzenia rozwiązania jedynego, ostatecznego. Wahadło z mosiądzu w mojej głowie chwiało się osiągając swe wyżyny raz po stronie jednej z walczących rycerskich grużyn myśli, raz po stronie drugiej drużyny o przeciwnych ideach i rozwiązaniach. Szalę przeważyła spontaniczność, otwartość dziecka, głupi optymizm, wiara w ludzkie dobre serca. Pobiegłam. Przedzierałam się przez tłum kroczący w kierunku przeciwnym.Chciałam się z nią zobaczyć jak najszybciej. Prawdziwie tego pragnęłam. Chciałam tylko móc odwrócić klepsydrę, by okruszki piasku odmierzające czas upływający od naszego ostatniego spotkania, przesypywały się od nowa...A droga wydawała się taka długa. W końcu znalazłam się tuż za Nia. Za Tą, która zawsze była moim autorytetem...

-Cześć- powiedzialam ze szczerym uśmiechem. Popatrzyła w moje oczy po czym odwróciła głowę. Spojrzała ponownie. Zimno i wyrachowanie.

-Nieładnie Ci w  tym kolorze włosów...syknęła...

ani-mru-mru : :
wrz 22 2002 Bajka o miłości i szleństwie
Komentarze: 3

Po prostu boskie....

Powiadają, że pewnego razu spotkały się na Ziemi wszystkie uczucia i cechy ludzkich istot.
Gdy Znudzenie ostentacyjnie ziewnęło po raz trzeci, Szaleństwo, jak zwykle obłędnie dzikie, zaproponowało:
- Pobawmy się w chowanego!
Intryga, niezmiernie zaintrygowana, uniosła tylko lekko brwi, a Ciekawość, nie mogąc się powstrzymać, spytała z typowym dla siebie zainteresowaniem:
- W chowanego? A co to takiego?
- To zabawa - wyjaśniło żywo Szaleństwo - polegająca na tym, iż ja zakryje sobie oczy i powolutku zacznę liczyć do miliona. W międzyczasie wy wszyscy dobrze się schowacie, a gdy skończę liczyć, moim zadaniem będzie was odnaleźć. Pierwsze z was, na którego kryjówkę trafię, zajmie moje miejsce w następnej kolejce.
Podekscytowany Entuzjazm zaczął tańczyć w towarzystwie Euforii, Radość podskakiwała tak wesolutko, iż udało się jej przekonać do gry Wątpliwość, a nawet Apatię, której nigdy niczym nie dało się zainteresować.


Jednakże nie wszyscy chcieli się przyłączyć. Prawda wolała się nie chować, w końcu i tak zawsze ją odkrywano. Duma stwierdziła, że zabawa jest głupia, ale tak naprawdę w głębi duszy gryzło ją, iż pomysł wyszedł od kogoś innego. Tchórzostwo z kolei nie chciało ryzykować.
- Raz, dwa, trzy - zaczęło liczyć Szaleństwo.

Najszybciej schowało się Lenistwo, osuwając się za pierwszy lepszy napotkany kamień. Wiara pofrunęła do nieba, a Zazdrość ukryła się w cieniu Triumfu, który z kolei wspiął się o własnych siłach hen! na sam szczyt najwyższego drzewa. Wspaniałomyślność długo nie mogła znaleźć dla siebie odpowiedniego miejsca, gdyż wszystkie kryjówki wydawały się jej idealne dla przyjaciół: krystalicznie czyste jezioro było wymarzonym miejscem dla Piękności, dziupla - w sam raz dla Nieśmiałości, motyle skrzydła stworzono dla Zmyslowości, powiew wiatru okazał się natomiast najlepszy dla Wolności. W końcu Wspaniałomyślność schowała się za promyczkiem słońca.

Z kolei Egoizm znalazł sobie, jak sadził, wspaniałe miejsce: wygodne i przewiewne, a co najważniejsze - przeznaczone tylko, tylko dla niego. Kłamstwo schowało się na dnie oceanów, a może skłamało i tak naprawdę ukryło się za tęczą? Pasja i Pożądanie w porywie gorących uczuć wskoczyli w sam środek wulkanu. Niestety wyleciało mi z pamięci, gdzie skryło się Zapomnienie, lecz to przecież mało ważne.

Gdy Szaleństwo liczyło dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć Miłość jeszcze nie zdołała znaleźć sobie odpowiedniego miejsca. W ostatniej chwili odkryła jednak zagajnik dzikich róż i schowała się wśród ich krzaczków.
- Milion - krzyknęło na końcu Szaleństwo i dziarsko zabrało się do szukania.
Od razu, rzecz jasna, odnalazło schowane parę kroków dalej Lenistwo. Chwilę potem usłyszało Wiarę rozmawiającą w niebie z Panem Bogiem. W ryku wulkanów wyczuło natomiast obecność Pasji i Pożądania. Następnie, przez przypadek, odnalazło Zazdrość, co szybko doprowadziło je do kryjówki Triumfu. Egoizmu nie trzeba było wcale szukać, gdyż jak z procy wyleciał ze swej kryjówki, kiedy okazało się, iż wpakował się w sam środek gniazda dzikich os.

Trochę zmęczone szukaniem Szaleństwo przysiadło na chwilę nad stawem i w ten sposób znalazło Piękność. Jeszcze łatwiejsze okazało się odnalezienie Wątpliwości, która, niestety, nie potrafiła się zdecydować, z której strony płotu najlepiej się ukryć.

W ten sposób wszyscy zostali znalezieni: talent wśród świeżych ziół, Smutek - w przepastnej jaskini, a Zapomnienie... cóż, już dawno zapomniało, iż bawi się w chowanego.

Do znalezienia pozostała tylko Miłość.
Szaleństwo zaglądało za każde drzewko, sprawdzało w każdym strumyczku, a nawet na szczytach gór i już, już miało się poddać, gdy odkryło niewielki różany zagajnik. Patykiem zaczęło odgarniać gałązki... Wtem wszyscy usłyszeli przeraźliwy okrzyk bólu. Stało się prawdziwe nieszczęście!
Różane kolce zraniły Miłość w oczy. Szaleństwu zrobiło się niezmiernie przykro, zaczęło prosić, błagać o przebaczenie, aż w końcu poprzysięgło zostać przewodnikiem ślepej z jego winy przyjaciółki.

I to właśnie od tamtej pory, od czasu, gdy po raz pierwszy bawiono się na Ziemi w chowanego, Miłość jest ślepa i zawsze towarzyszy jej Szaleństwo.

/Autor nieznany/

ani-mru-mru : :
wrz 22 2002 Wspominki z dzieciństwa
Komentarze: 3

  Gdy pomyślę o dzieciństwie to właściwie to głowy przychodzą mi nieliczne sytuacje, nieliczne grono osób. Moje najmłodsze beztroskie lata to przede wszystkim dziadkowie. Gdy miałam zalewie kilka lat, mieszkałam z rodzicami i siostrą w wynajmowanym mieszkaniu w dzielnicy leżącej na obrzeżach miasta, a babcia przychodzila codziennie. Zasypiałam w łóżku trzymając ją za rękaw i prosząc żeby obiecała, że nie odejdzie, nawet gdy ja zasnę. Oczywiście gdy budziłam sie jej  nie było.Pamiętam to uczucie goryczy i żalu. Dlaczego mnie zostawiła. Przecież obiecywała... Potem mieszkałam z babcią i dziadkiem. Pamiętam jak mówiłam do dziadka przed snem, : "Dziadek,a  przytulisz mnie" hi hi.Pamiętam jak modliłam się klęczac na wersalce przed świętym obrazkiem" Boziu, Boziu daj mi zdrówko i Maciusia", Wtedy moja mama była w ciąży z siostrą. No cóż. Chciałam brata. Pamiętam jak młodszy kuzyn gryzł mnie za każdym razem, gdy dochodziło do większej kłótni i, że wujek a jego ojciec zawsze stawał po stronie synka. Płakałam bo było mi chyba przykro, ze mnie nie lubił. Zawsze mówił takie twarde "Agata". I to ledwo przechodziło mu przez zęby, Zresztą, na tle rodziny nie miało to większego znaczenia, bo był czarną owcą...Pamiętam drewnianą huśtawke w drzwiach, o którą była wieczna walka. Trzepak na podwórku i miasteczko za garażami, do którego znosiliśmy wszystko co się tylko dało. Koleżankę Kamilę, córkę sąsiadów z która zawsze wcielałyśmy się w księżniczki z długimi włosami, w balowych złotych sukniach i koronie z diamentami na głowie. Pamiętam jak wymykaliśmy się z kuzynem przez okno w kuchni, gdy babcia zabraniała zabaw na podwórku, bo niedługo miał być obiad. Notorycznie też podkradaliśmy słodycze, pochowane gdzies po kątach. Przed obiadem nie można było zjeść nawet jabłka.Pamiętam takie białe kulki, które rosły na krzakach na podwórku przed domem i one tak fajnie strzelały. Zrywało się je, rzucało pod nogi i przydeptywało. Cudny odgłos. Pamiętam jak dziadek nie pozwalał wchodzić do garażu, bo tam miał swoje królestwo,a  nasza wizyta mogła by nieśc ze sobą zagrożenie dewastacji, bądź podkradzenia jakiś srubek, plastikowych rękawiczek, farby,młotka, uszczelek, gumek,roboczych ubranek czy butów. Zawsze przecież mogły się na coś nam przydać. I tak babcia zawsze psioczyła, że kradniemy sztućce z szuflady i znosimy do piaskownicy. Pamiętam jak wyciągałam od babci z pokoju taką nawinięta na dużą szpulę gumę do majtek. Ucinałam kawalek, związywałam, przymocowywałam jeden koniec do trzepaka i na zmianę z Kamilą skakałyśmy. Najczęściej to skakanie kończyło się wielką obrazą majestatu zazwyczaj tej, której nie szło. Potem hukiem lądowałyśmy każda w swoim domu. Mijała godzina i dreptałysmy do siebie czym prędzej  a jakie przeprosiny ho ho:oP A naszym ulubionym zajęcięm było topienie czekolady na grzejniku. Musiałyśmy to robić w wielkim kamuflarzu by przypadkiem żaden dorosły się  nie dowiedział.Taka gorąca rozmlaskana czekolada była poprostu najlepsza. Pamiętam tez bananowe gumy do żucia przywożone z Arabii przez jej ojca. Istny rarytas wtedy. Napychałysmy nimi całe buźki i robiłysmy wielkie balony, A gdy się już zzuły zakradałyśmy się do babcinego pokoju bo tam w szufladzie w takim metalowym pudełku były zawsze M&Msy, Snikersy,i Twixy i takie jeszcze czekoladki z miętowym nadzieniem w kształcie różnych zwierzątek. Dziadek przywoził. Boże. Ale się objadałśmy. Wtedy w  Polsce nikt jeszcze nie słyszał co to jest batonik czekoladowy. Pod tym względem to mialam bardzo słodkie dzieciństwo. Pamiętam jak dziadek idąc do sklepu po papierosy zawsze kupował Turbo, albo Donaldy. To był rytuał. Jak tylko dziadek zniknął z pola widzenia, biegliśmy pod bramkę i czekalismy, aż wróci dziadek z Donaldem he he. Kochał nas. I oczywiście coroczne wyjazdy nad morze do Sarbinowa. Byłam tam chyba osiem razy. Dziadek bowiem był kierowcą w straży pożarnej i takim wielkim autokarem zawoził ich na wczasy co roku. Wyprawa zaczynałą się w nocy. Budzili mnie chyba o 3. Pakowałysmy z babcią taki duży wiklinowy koszyk. Mnóstwo w nim było jedzenia. W atokarze siedziałam zawsze na pierwszym siedzeniu. Obok babcia. A dziadek kierował. Liczyłam wszystkie miejscowości, które mijalismy. Od czasu do czasu udawało mi sie wybłagac u dziadka możliwość siedzenia na skrzynce z wodą mineralną tuż obok niego. Boże jaka ta przednia szyba była wielka. Pamiętam, ze chowałam się gdy tylko na choryzoncie pojawiała się policja.Mielismy z dziadkiem umówione znaki hi hi. Najbardziej kochałam krowy, które pasły sie na polach obok których przejeżdzaliśmy. Droczyłam się z dziadkiem i mówiłam, że to jego koleżanki hi hi, a on odwzajemniał się tym samym i mówił, : "nie, to twoje koleżanki" hehe. To nasze powiedzonko przetrwało do dzisiaj. Z wypraw do Sarbinowa pamiętam też małżeństwo w średnim wieku, z synem, który był głuchoniemy. Zawsze dziwiłam się czemu on tak macha rękami. Aż w końcu nie wytrzymałam i zapytalam sie babci. Cierpliwie wytłumaczyła. Pamiętam starszego pana w Sarbinowie,który rozwoził po ośrodku pościel na takim dużym metalowym wózku. Pamiętam mecze siatkówki na przyosrodkowym boisku. Mecze o skryznkę piwa. Pamiętam drogę z ośrodka nad morze. Szło się przez mały mostek, pod którym płynął strumyk, potem była ląką z dziadka koleżankami, apotem wchodziło się w las. Dochodziliśmy do rozwidlenia dróg i tam na rogu stał jakiś kolejny ośrodek wczasowy. Droga w lewo prowadziła do miasta, a w prawo na plaże. Szliśmy lasem. Aż ściólka leśna znikała, zaczynał się piach, wydmy, morska roślinnośc.Aż w końu przed oczami pojawiało się przeolbrzymie morze. Miałam strach w ochach jak je pierwszy raz zobaczyłam. Taaakie wielkie. Boże hehehe. I te fale. A potem zbiegałam w dół, żeby czym prędzej dotknąć wody. Dziadkowie lecieli za mną, żebym przypadkiem nie zrobiła czegoś głupiego. Woda zawsze była moim żywiołem. Pływałam wyczynowo. Co sobote jeździłam na zawody. Pamiętam jak czekałam co tydzień na mamę. Ona pryzjeżdzała, żeby pojechać ze mną. Starsznie się stresowałam. Każdy start to było dla mnie kolejne wyzwanie. Nie mogłam przeżyć, gdy kolejny raz byłam druga za tą francowatą Jagodą hehe. Pamiętam, że na ostatnich zawodach ją wzięłam na 50tke dowolnym.Ale była radośc hihi. Właściwie to był mój cel. Żeby w końcu ją pokonać. Teraz czasem spotykam ją na przystanku autobusowym. Skończyła z tym bardzo dawno temu, zresztą tak jak ja. Z dzieciństwa pamiętam jeszcze jak siedziałam z babcią na zapleczu w jej pracy i jadłyśmy gołąbki. Zawsze się pytałam:" Babciu,a te gołąbki, co my jemy, to takie same co tam fruwają i skacza po dachu" Hi hihi Trudno było babci wytłumaczyć mi, że jedno z drugim nie ma nic wspólonego. No bo skoro nie ma to czemu tak samo się nazywa?:oP Pamiętam strażaków, których podglądałam przez płot jak mięli ćwiczenia pożarnicze. Jak wspinali się po linie na taką wysoką drewnianą atrape wieży.Ale chyba tym co najzywiej utkwiło mi w pamięci z dzieciństwa to pewien wieczór. Leżałam już w łóżku, i prawie zasypiałam. W pokoju nie było nikogo, bo babcia jeszcze się krzątała w łazience, dziadek spał w pokoju za ścianą. Leżałam, miałam zamknięte oczy i nagle poczułam, że któs położył mi rękę na głowie. Wyraźnie to czułam. Czyjąś gorącą rękę na mojej głowie. Otworzyłam oczy, ale nie było nikogo. Pomyślałam- to napewno mój Aniołek Stróż. Nie ma się co bać.I zasnęłam.

ani-mru-mru : :
wrz 21 2002 Pan Poeta
Komentarze: 2

Był słoneczny czerwcowy powszedni dzień. Jak zawsze o tej porze siedziałam z Anią w parku, tuż przy ogródku japońskim. Zawsze tam z nią przychodziłam, bo dobrze obydwie się tam czułyśmy. Zresztą to najpiękniejsze miejsce w Szczytnickim. Ania spała w wózeczku. Pamiętam, że rozłożyłam jej parasolkę nad główką, bo bardzo grzało słońce. Miała dżinsową sukieneczkę i kapelusik z takiego samego materiału. W ręku ściskała butelkę ze swoją ukochaną koperkową herbatką.Potrafiła wypić kilka butelek przez ten czas, gdy byłam z nią.Siedziałam na ławce i czytałam Wyborczą. Nie z przyjemności. Z obowiązku. Przygotowywałam się do egzaminu na dziennikarstwo. Byłam zanurzona w zupełnie innym świecie. Nie zwracałam szczególnej uwagi na to co działo się dookoła. Od czasu do czasu tylko wychylałam głowę spod gazety, gdy słyszałam krzyk i smiech, któregoś z dzieci z domu dziecka. Codziennie z opiekunkami przychodziły tam na spacer. Bacznie wpatrywały się w wodę strumienia wyszukując największą rybę. Było mi ich żal. Slyszałam też odgłos piły ćwiartującej na kawałki pień drzewa, które kilka dni wcześniej przewróciło się na drugi brzeg strumienia tworząc naturalny most. Dobiegały też inne dźwięki natury, lecz wszystkie wtapiały się w świat opisywany w gazecie. Było miło.

- Przepraszam- usłyszałam męski głos

-Tak?- odparłam podnosząc lekko głowę znad gazety

-Ma pani ognia- powiedział pan wskazując na papierosa, którego trzymał w ręku

-Tak się składa, że nie palę, przykro mi

- Nie, to nic nie szkodzi, w każdym, razie dziekuję

Poszedł zapytać osoby siedzące na ławce obok. Dziwnie się czułam. Wiedziałam, że pomiędzy tymi wypowiadanymi zdaniami dziwnie mi się przyglądał. Miał około pięcdziesiątki. Posiwiałe lekko wąsy, już teraz nie pamiętam czy miał brodę. Chyba lekki trzydniowy zarost. Był jakby inny. Inny niż wszyscy. Pomyślałam, że musi być interesującym człowiekiem. Nagle zauważyłam,że idzie ponownie w moim kierunku.

-Przepraszam, że Panią tak zagaduję, błagam niech pani sobie tylko nie pomyśli, że mam jakies niecne zamiary względem pani, ale muszę powiedziec, że ma pani bardzo starannie wykonany makijaż

Szczerze mówiąc trochę się zmieszałam.

-Hmmm..dziękuję bardzo

- A córeczka taka słodka, ile ma latek

-Właśnie skończyła półtora roczku- powiedziałam, nie zwracając zupełnie uwagi na to, że nazwał Anię moją córka. Objaśnianie sytuacji, mogłoby być nader skomplikowane, więc postanowiłam się w to nie pakować.

-  Chyba musi być bardzo grzecznym dzieckiem, skoro tak ślicznie śpi na dworze. Wie pani z dziecmi to róznie bywa. Niektóre są takie nieznośne. Trudno je zagonić do spania.

-Nio tak,  z dziećmi to bywa różnie

-Oj, ale nietakt z mojej strony. Jeszcze się pani  nie przedstawiłem. Jestem poeta Janek od Krzyża-chwicił moja rękę i zaczął mnie cmokać.

-Mam na imię Agata, bardzo mi przyjemnie-powiedziałam przez zaciśnięte zęby.

-Jakby tak miała pani kawałek kartki, to dał bym bardzo chętnie pani dedykację. Tak na pamiątkę naszego spotkania.

Niestety nie miałam żadnej kartki. Ale pan Poeta przygotowany na wszystko. Wyciągnął z kieszeni zmiętoloną kartkę. Oderwał połowę i napisał: "Pani Agacie na pamiątkę wspólnego spotkania pod ogródkiem japońskim- poeta Janek od Krzyża"

-Proszę, niech mi pani obieca, że zachowa pani tę kartkę. Tak na pamiątke o mnie.

-Oczywiście, zatrzymam ją-powiedziałam za bardzo nie widząc w tym żadnego sensu.

- Powiem pani, oczywiście jeśli pani pozwoli, mój ulubiony wiersz.

-Alez oczywiście, będzie mi przyjemnie.

I zaczął mówić. Nie pamiętam z wiersza ani jednego słowa. Ani nawet pół. Zamiast zastanawiać się nad rzeczywistością kreśloną barwnymi epitetami przez pana Poetę, myślałam o całokształcie sytuacji jaka zaistniała. I o Nim. Było w nim cos takiego...co nie pozwalało mi o Nim pomyśleć jako o zwykłym brudnym, poszarpanym, zwykłym podrywaczu mizdrzącym się do każdej panienki, napotkanej na spacerze. Chyba fakt, że był poetą. Widziałam w Jego oczach taką wolność.Widziałam pasję. Inne, niezwyczajne podejście do świata. Swoimi oczami widział więcej niż ja. Liczył się z tym, ze bedzie na każdym kroku narażony na śmieszność ze strony ludzi. Wiedział, że oni i tak Go nie zrozumieją. Było mi GO trochę żal, z drugiej strony zazdrościłam....

Skończył mówić wiersz. Pożegnał się i odszedł w głąb parkowej alejki. A ja siedziałam dalej ściskając w ręku kartkę z dedykacją....

 

ani-mru-mru : :