Byka za rogi zlapalam, przy tylko jednej wywrotce. Jak milo. Zgrzytanie zębów i realizacja apokaliptycznej wizji przyjdzie jutro. Placz i zgrzytanie zębów.
Egzamin z Historii Literatury zdaję u profesora Cieńskiego. Zdawać by się moglo, że mniejsze zlo, lecz nauczona doświadczeniem nie mówię "hop". Nauczona doświadczeniem.... no i zorientowana w swoich niezmierzonych pokladach umiejętności w tej dziedzinie, które niestety nie wiedzieć dlaczego do tej pory nie ujawnily się. Biorąc pod uwagę dziejów bieg ujawnić się w przyszlości również nie będą chcialy. A szkoda. Cóż, nie każdy musi umieć wszystko, nie każdy może być równie dobrym językoznawcą jak hostorykiem literatury. Tak, tak Agatko. Wlaśnie tak sobie to tlumacz:) Wszakże wyjścia innego nie masz.:) A profesor Cieński? Istnie sympatyczny szary czlowiek z dużymi pokladami ironiczno prześmiewczymi na tematy wszelkie. Trochę humorzasty, zważywszy na fakt, że w zeszlym roku jednego dnia oblal pól grupy na egzaminie ze staropolskiej, następnego dnia zdali wszyscy. Wiatr powial nie z tej strony co trzeba, w kiosku nie bylo ulubionych fajek, a żona bulki na śniadanie posmarowala zbyt grubą warstwą masla. A śmierdzialo jak margaryna w dodatku i jakieś gródki w nim byly:)Ostatnio moje spotkanie z prof. Cieńskim mialo miejsce....o nie, nie...wlaśnie, że nie na kolejnym wykladzie, bo na owym już dawno nie bylam, lecz mniej więcej na skrzyżowaniu Kollątaja i Podwale, a dokladniej na przystanku tramwajowym. Z uśmiechem na twarzy wysiadlam dopiero co z tramwaju i kierowalam się w kierunku domu, gdy w pole widzenia napatoczyl się profesor. I wszystko byloby cacy, nie rusza mnie już oczywiście fajka w ustach autorytetu, gdyby nie to, że szlam dokladnie przed nim chodnikiem z jakieś sto metrów, z Klimowiczem pod ręką. A Klimowicz to taki slusznych gabarytów podręcznik do OśWIECENIA, a niejaki profesor Cieński ekspertem od Oświecenia wlaśnie jest. I nie pomoglo chowanie pod rekaw, odwracanie książki do góry kolami, co by wielgasnego napisu nie bylo widać i nie pomógl przyśpieszony krok....Jak ja lubię takie spotkania. Zawsze wzbudzają wszechogarniające poczucie winy i zludną motywację do pójścia na wyklad. I tylko jakoś tak nie zawsze wychodzi...
Apekt inny nie co, choć w dużym stopniu związany, to taki, że przez dzisiejszą produkcję intelektualną moją, na poetyce i przeglądaniem notatek na poprawę kola lekturowego z baroku, które mialo miejsce dziś w godzinach....hmm....caly dzień, jestem wypluta, wypruta, przepchnięta przez wyrzymaczkę i obrócona na drugą stronę. Oczy klapią mi, mimo, że zapalki zachowawczo powkladalam już rano, a po glowie kolacze się strącające mnie na ziemię, z pięknego nieba myśli o weekendzie, zdanie prof Pięczki "Będzie Pani kontynuować na następnych zajęciach". Kontunuwać mogę, tylko,że to będa już trzecie zajęcia na których kontynuuję. Cóż...tak to jest, jak się jest w coś frajersko wrobionym. Bo nie dość samego faktu wrobienia, to jeszcze potrzebna jest dokladka i jakaś nawiązka. Inni wyrabiają się przez jedne zajęcia, ja mam trzy. Bywa...
I jeszcze jedno. Albo nie. Nad tym muszę jeszcze pomyśleć...