Archiwum 29 kwietnia 2003


kwi 29 2003 Nic nie widzę, nic nie słyszę...
Komentarze: 2

Od czwartku do niedzieli trwała we Wrocławiu Międzynarodowa Konferencja Logopedyczna.Podobno na całkiem niezłym poziomie merytorycznym, porównywalnym do tego, który był w Helsinkach. Luiza, jako że zainteresowana kwestią niezmiernie i jeszcze trochę na ostatniej opisówce opowiadała o konferencji całą godzinę. Największą uwagę poświęciła jednej kwestii . Dzieci niewidome i niesłyszące. Od urodzenia niewidzące i niesłyszące, żeby był jaśniejszy ogląd sytuacji. Czyli takie, które w wyniku wcześniaczej retinopatii traciły wzrok, a słuch z przyczyn genetycznych, lub czasami po błędzie w sztuce lekarskiej. Takteż było w przypadku chłopca, kótry urodził się w roku 97, a więc wcale nie w czasach prehistorycznych w których to medycyna była w powijakach, ale teraz, gdy naukowcy posiadają różne sposoby, by ustrzec dzieci przed najgroĄniejszymi chorobami i defektami. Chłopiec urodził się jako wcześniak z niemowlęcą retinopatią w wyniku której stracił wzrok. Ponadto przeszedł opercaję usunięcia oka. Gdyby tego było mało lekarze stwierdzili porażenie mózgowe i nie dawali dziecku większych szans na normalne życie. Mówiąc kolokwialnie traktowali go jak ułomnego psychicznie i nie godnego na dalszą ich uwagę, bo przecież to się zdarza, a że nic się już nie poradzi, pozwólcie drodzy rodzice, że poświęcimy czas tym dzieciom, z których "jeszcze coś będzie". Po kilku miesiącach, gdy chłopiec rozwijał się zupełnie normlanie, co więcej był bardziej ciekawy świata, mądrzejszy od rówieśników, po kompleksowych badaniach okazało się, że chłopiec nie ma żadnego porażenia, tylko nie słyszy. Przez złą diagnoze lekarzy rodzice i terapeuci stracili kilka cennych miesięcy w czasie których można było rozpocząć rehabilitację w tym kierunku i wspomóc rozwój chłopca. Działo się to w jednym z większych polskich miast, co dziwi jeszcze bardziej. Słuchałam opowiadania dr. Rzymowskiej i próbowałam sobie to wyobrazić na tyle ile może sobie wyobrazić niemożliwość widzenia, ani słyszenia, człowiek zdrowy. Bo gdy jest się tylko niewidomym, zawsze można porozumiewać się głosem, można poznawać świat, pisać Brailem, wiedzieć co to mama, tata, słońce, rower i niebo, Gdy się nie słyszy, można to wszystko zobaczyć i wspomagać się językiem migowym. Ale gdy się ani nie widzi, ani nie słyszy...Jak można poznać, że ta osoba stojąca przede mną, to  w ogóle jest cżłowiek, no bo kto to jest człowiek, jak ja nie wiem jak on wygląda,skąd mam wiedzieć, że to moja mama, no i co to jest mama, skoro jej nie widzę, nie słyszę, nie wiem jaką rolę według mnie pełni i czy nie zrobi mi przypadkiem krzywdy, a w sumie to po co mi ona. I jak mam się z nią komunikować. Zostaje tylko dotyk, zapach i smak...Naukowcy przygotowali etapową terapię dla takich dzieci. Ważne jest, by dziecko doszło do pewnych konstruktywnych umiejętności na danym poziomie, zanim przejdzie się do dalszej nauki o wyższym ztopniu trudności. Używa się np drewnianych dececzek, 15 na 15 cm. na których wyrzeżbione w plastelinie są kształty. Ważna jest konsekwencja. By te tabliczki dla jednego dziecka były zawsze te same, by klarownie jednoznacznie wskazywały na dany przedmiot. I tak na przykład gdy w plastelinie wyrzeĄbione jest słońce, daje się go dziecku,  a potem przybliża się go do okna, by mógł na skórze odczuć światło, wyższą temperaturę i gorące powietrze. W ten sposób można się komunikować. U tego pięcioletniego już teraz chłopca znakami dla określenia jego najbliższej rodziny były: dwa kolczyki, broda i koński ogon. Mama, tata i siostra. Tak samo postępowało się chcąc przekazać chłopcu domowe, codzienne czynności. Np. podawali dziecku do rączek mokre, sliskie mydlo, po czym zabierali go do kąpieli. Gdy taki zabieg powtarzano codziennie i rutynowo w końcu chłopiec przypisywał dany przedmiot do czynnosci. Podanie tej samej bawełnianej koszulki, na pierwszym etapie dla chłopca oznaczało ubieranie się, a na dalszym etapie już tylko skrawek materiału tego samego,  z którego była zrobiona koszulka oznaczał kąpiel. Rodzice chłopca stosują też tak zwany kalendarz pudelkowy. Na podłodze postawione były kartony równej wielkości, z których każdy mógł oznaczać bądĄ odpowiednie pory dnia:rano, w południe, wieczorem, bądĄ dni tygodnia, albo miesiące. Do pudełek wkładano przedmioty przypisanej do do danej czynnosci. Np do kartonu opisującego wieczór, wkładano poduszkę, chłopiec wyciągał ja z pudełka po czym rodzice chcąc pokazać mu co oznacza przedmiot, kładli go do snu. W ten sposób dochodzi się do pewnego stopnia umiejętnosci u dziecka, które umożliwiają jako tako komunikację. Po kilku latach, czy kilkunastu, zależy to od indywidualnych umiejętności dziecka, uczy się go liter. Polega to na pokazaniu mu dokładnego układu narządów mowy w czasie wypowiadania kolejnych głosek. Jak układa się krtań, szczęki, jezyk przy wypowiadaniu głosek, jak wygląda oddech. Istnieje też sposób dzieki któremu takie osoby  w rezultacie mogą konstruować wyrazy i całe zdania. Autorem tej metody jest polski uczony, a metoda stosowana od dawna na całym świecie. Rozplanował on układ wszystkich głosek w różnych punktach na dłoni tj. jeden punkt odpowiedzialny jest za daną głoskę. Osoba zdrowa zakłada rękawicę na której namalowane są owe punkty i głoski, a osoba chora wskazuje poszczególne wyrazy. Tylko, ze to już wyższa umiejętność. Wiele lat pracy.I zastanawiałam się nad tym jak wygląda świat takiego dziecka. Gdzie jest zupełnie ciemno i zupełnie cicho. Są tylko kształty, które z początku i tak niewiele oznaczają. I pomyśleć, że są rodzice do końca życia skazani na opiekę nad tak bardzo ulomnymi dziećmi, i pomyśleć, ze są "rodzice" którzy decydują się na aborcję całkiem zdrowych dzieci....

ani-mru-mru : :
kwi 29 2003 Separuję się.Jeśłi to kogoś w ogóle...
Komentarze: 3

Pan, skręcając  w podwórka tuż obok Urszulanek o mało nie zmienił mnie w drobny pył.Prawie staranował, potem sobie stanąl i wlepiał we mnie oczy  gdy odwórciłam sie na pięcie i obruszona skierowalam się na Nankiera.A lecialam na złamianie karku, zeby po angielskim (out of the blue na nim) zdążyć na konsultacje do doktor Kochan. Z sercem na ramieniu, pełnymi portkami zapukałam do drzwi gabinetu. Zasadniczo chodziło o dwie kwestie. Primo: dowiedzieć sie czy zaliczyłam kolokwium z  baroku, secundo: skonsultować semestralną prace pisemną z historii literatury."Dzieńdobry"-powiedziałam z nieśmiałoscią  w głosie....W gabinecie oprócz doktor K. była jeszcze jedna pani. Z uwagą wsłuchiwała się w moje nieudolne słowa i przyglądała niewyraĄnej minie. Po chwili zorientowała się, że musi zrezygnować z inspirującej rozmowy i zająć się chwilowo sama sobą:)"Bo...Pani Doktor...chciałam dowiedzieć się o kolokwium z baroku"- wyksztusiłam w końcu. "A...tak, tak wiem... Zaliczyła Pani"- z naciskiem na "zaliczyła":) I zrobiłam wielkie ufff, nie ukrywając swojej satysfakcji. Kamień z serca, ale przede wszystkim perspektywa majowego weekendu bez dwóch Morsztynów, Wespazjana Kochowskiego, Daniela Naborowskiego, Wacława Potockiego, Piotra Skargi, Zimorowica, Servantesa i innych przemiłych kolegów."Ale Pani praca jest gdzies  w stercie innych i przepraszam, ale zobaczy ją Pani dopiero na zajęciach"-dodała. I jakoś nie wiedzieć czemu, akurat nie to było mi w głowie, żeby wpatrywać się w błędy. Grunt, że do przodu. "I jeszcze, Pani Doktor chciałam skonsultować sprawę pracy pisemnej...przymierzam sie do Trenu XV Kochanowskiego"- i tym zdaniem troszkę jakby Ją zawiodłam. I nie tylko ją, ale panią koleżankę przede wszystkim. Zapowiadało się na dłuższą rozmowę i dłuższe dla "pani obcej" zajęcie się samą sobą."To proszę usiąść. Chodzi mniej więcej o to, żeby nie zajmować się Kochanowskim jako takim, bo to wszyscy wiedzą. To ma być praca typowo filologoczna. Kwestie genologiczne, usytuowanie tego trenu na tle innych, dokładne prześledzenie motywu Niobe, linijka, po linijce...." Wlepiałam w Nią oczy. Jest mało osób na tym świecie, które mogłabym słuchać godzinami. Ona należy do jednej z nich, obok dr. Bednarka, Agaty Passent, dr. Luizy, pani Kucharskiej, Arturka i głosu własnego sumienia."Ale najlepiej będzie jeśli Pani spróbuje napisać i przyjdzie z pracą. Wówczas zweryfikujemy." Zatem trza zakasać rękawy, kochani i za Kochanowskiego się brać. Tylko zamiast robota paliś się  w rękach, jak narazie pali słońce w twarz , powodując przy tym totalne rozleniwienie. Zero motywacji do pracy. Zero chęci. Strasznie brzydka ta pogoda:)

Dziewczynom wysłałam moje zdjęcia wczoraj.W końcu ich szczwane podstępy przyniosły rezultat, ku ich ogromnej radości.Straszne ancymonki  i rozrabiaki z nich. Ale kochane. Powiedziałam o tym A. rzecz jasna. " To już rozumiem, co znaczył ten sms od Sylwi dzisiaj(Masz fajną dziewczynę:) Pilnuj jej:)) Ja im dam zaraz!" Długie konwersacje doprowadziły do tego, że udało mi się wypertraktować, że uszły z życiem:)

Acha. I jeszcze jedno. Separuję się od Was. Od internetowego świata. Od tego wszystkiego co tutaj na maxa popaprane, ale tym samym od tego co bardzo lubiłam. Będę trochę obok. na blogach  tylko i wyłącznie dla siebie...

ani-mru-mru : :