Komentarze: 8
Jestem jak mały, pijany uczuciem,samotny, naiwny bachor.Ślepo wierzę, że będzie jakieś kiedyś...Aż mi wstyd, że mam w sobie tyle nadziei. Zagnieździła sie we mnie głupia, bezmyślna wiara w to, że się uda, nawet gdy wszystkie prawa nieba i ziemi wskazują, że udać się nie może . Ten cholerny optymizm. Mogę skakać, tańczyć, machać łapkami i śmiać się od ucha do ucha. Tylko, że wstydzę się mojego optymizmu.Kiedyś ON ugaszał go we mnie swym racjonalizmem i tym "zobaczymy"' na moje pytanie "co z nami będzie?"A wzrokiem rozpalał jeszcze bardziej .Teraz sama sobie z nim radzę. Muszę. A do tego jestem tchórzem do potęgi. Boję się nazywać rzeczy ich imieniem. Boję sie powiedzieć tego słowa na sześć literek. Odrobina przyzwoitości, która jeszcze we mnie została zamyka mi buźkę. A chcę to mówić Mu dzień i noc. Niezależnie od tego czy słucha, czy jest. Żeby On tylko dał się... ...KOCHAĆ. Mój Anioł Stróż jak zwykle zapijaczony gdzieś pod mostem i ani przez myśl mu nie przejdzie, że potrzebuję pomocy. Nie obchodzi go moje życie. Ale mniejsza z nim, bo czy obchodzi kogokolwiek? Ja Potrzebuję Jego.I nikogo innego. Jego dotyku, słowa, ciepła, ust.Przy Nim byłam taka szczęśliwa. I to cudowne bicie Jego serduszka. A mówił, że nie ma serca...Kłamczuch. Kochany kłamczuszek.Muszę załatwić też sprawę z Szefunciem. Z Panem B. Żeby choć trochę osłabił Tęsknotę. Nie daję sobie z nią rady. Jest ze mną w każdym oddechu, każdym kroku.I te łzy. Ciężko z nimi. Ważą chyba tonę. Rozum mówi mi, że tak długo nie dam rady, ale serce...Serce to co innego. A we mnie chyba więcej serca niż rozumu...