Archiwum 03 kwietnia 2003


kwi 03 2003 Mówcie mi koźle ofiarny
Komentarze: 0

Przeksztalcenia powieści realistycznej. Pozycja narratora. Glowiński. Sześćdziesięciostronnicowy artykul.Pięczka i póltorej godziny ciągnącej się jak wloski makaron, albo nitki babiego lata, co by tak milej na duszy bylo.Marek od tygodnia przemierzal uczelniane korytarze zarzekając się, że by mieć przepytkę z tzw.glowy, podejmie się zadania, wysili swoją cholerną szkitę górną, podniesie ją na wysokość mniej więcej pustej lepetyny i raczy otworzyć gębę i ujawnić choć skrawek swojej elokwencji. Żeby zabawniej bylo glosil owy news, godny świętowania a w każdym razie powodujący w nas radość i przeświadczenie:"to dzisiejszy wieczór poświęce na przygotowania na inny przedmiot, a wszystko dzięki wspanialomyślności Marka" wszem i wobec powodując szczery wytrzeszcz oczu z zadowolenia i gwaltowny ruch szczęki w dól, oraz wyszczerzone zęby u wszystkich świadków obiecywań, zarzekań, zaklinań, zapewniań etc.Taka idylla ciągnęla się przez blogi tydzień. Blogi w swej nieświadomości tego co mialo nas-grupę szóstą Filologii Polskiej UWr(jak to powiedzial dziś pewien pan reżyser przed wykladem Miodka, najlepszej Filologii Polskiej na świecie:oP), oraz personalnie mnie-Agatę M.tudzież Myszę, tudzież Żabę, tudzież MF,albo jak kto woli(w tym miejscu liczne epitety i nazewnictwo z mordy Kotki P). Przypelzlam na slawetną już Poetykę u prof. Pięczki ( najlepszego w Polsce eksperta od operetki) w pelni zadowolona z życia, roześmiana i rozpromieniona. Przez myśl by mi wtedy nie przyszlo, że owa godzinka i pól zrobi ze mnie KOZLA OFIARNEGO na skalę calego roku, nie mówiąc już o grupie szóstej,ani o....sama nie wiem o czym.I padaly hasla pod adresem Marka, a wlaściwie to nie. Żle to ujęlam. Pytania z serii upewniających:"Mareczku kochany, a czy ty aby napewno bierzesz ten artykul". " No ile razy mam wam powtarzać, że tak" Po czym koleżance obok chwalil się skrupulatnymi i konsktruktywnymi notatkami z owego wybitnego artykulu. Dumal nad kwestiami podejmowanymi przez Glowińskiego, a nam ogólnie obcymi, nam jako ogólowi grupy. No bo Marek mówi....Po czym przyszedl Pięczka.Rzucil haslem:"Może jest ktoś chętny do podjęcia się wywodu o artykule..." I już widzieliśmy Marka wyrywającego się  z lawki i nie mogącego utrzymać swojego pędu do wiedzy na wodzy i już widzieliśmy Pięczkę dumnego ze swojej grupy, która sama wyrywa soę do odpowiedzi...i już witaliśmy się  z gąską.....ale tylko oczami wyobnraźni. Bo tymczasem, kątem oka dostrzeglam poszturchiwania koleżanki, poszurchiwania lokciem w markowy bok, a kątem ucha slyszalam szepty:"No Marek, przecież....." A na gębie Marka tylko prawdziwie, realistycznie, ponętnie, powabnie, uroczo kreujący się grymas wrednego zachwytu:" Tak tak, idioci, a wara wam....niech was kurwa pyta i niech na was kurwa mordę strzępi, a ja ręce kurwa umywam".A potem tylko, no to może pani Agata M.

Najgorsze póltorej godziny w moim życiu. Niezbyt latwo jest mówić o czymś o czym się bladego pojęcia nie ma.

Ale są i plusy. Wlaściwie jeden, ale za to olbrzymi. Na twarzy Pięczki ujrzalam przeraźliwie ogromniasty usmiech w moją stronę, gdy mijal mnie siedzącą na schodach. A to nie lada wyczyn. I z jego i z mojej strony.

A Marek? Marek do końca dnia na uczelni się  już nie pojawil....

 

ani-mru-mru : :