Archiwum 24 grudnia 2002


gru 24 2002 A przy klejeniu pierogów, rozmawialiśmy...
Komentarze: 4

OLIWII I OSKARZE

Prawda, że śliczne? Już postanowione. Z mamuśką zadecydowałyśmy i odwołania nie ma. Moje Kochanie wie tylko o Oliwci. A na Oskara Go namówię i będzie cacy:o)

Ale chwilunia!  Mamuśka wczoraj mówiła o tym z takim przejęciem....Czyżby chciała już zostać babcią? Hmmmmmmm

ani-mru-mru : :
gru 24 2002 Szczwane gadzinki i przygotowania do Wigilii......
Komentarze: 2

Pierogi z kapustą i grzybami i uszka wychodzą mi dziurkami od noska. Mrówcza praca w królestwie kuchennym przy unoszącym się zapachu mniamuśnych potraw. Co jak co, ale u MF nieporównaną z niczym świąteczną atmosferę da się odczuć w najmniejszych zakamarkach. Zakasane rękawki, wszyscy w dobrych humorkach, a co za tym idzie śmiechy, chichy, pogaduchy, szczwane diabelskie pomysły...no właśnie. Figlarne pomysły, u jednych wywołujące smakowita zabawę, drugich delikatnie wyprowadzające w pole. Aby nakreślić sytuację trzeba najpierw nakreślić pewną postac. Otóż:

Ciocia Edyta:

Rozgadana, rozgadana, rozgadana i jeszcze...rozgadana. W słowach niepokonana przez nikogo. Trudno narzucić jej zdanie odmienne, albo choć odrobinę skierować przekonania na inne tory. Kocha Harleqiny, swojego kota Guzika, pracę na poczcie, o której trąbi wszem i wobec, nie kocha za to swojej pani naczelnik, z którą toczy stałe potyczki o władzę w urzędzie i słodzonej herbaty, która według niej pod wpływem cukru traci swoją najlepszą właściwość, czyli smak. Lecz to wszystko pestka w obliczu najważniejszej cechy cioci Edyty: ZAWSZE ZDĄŻY SIĘ SPÓŹNIĆ. A na grzebalstwo, spóźnialstwo trudno odnaleźć skuteczną radę.Trudno, co nie znaczy, że jest to niemożliwe. Spółka Zoo. w składzie MF i jej mamuśaka Beatka dziś zaradziły i tej jakby się wydawało niemożliwej do zaradzenia kwestii. Chodziło mianowicie o to, że trza było ciotkę sciągnąć do nas, co by nie spóźniła się na Wigilię, a może nawet pomogła przy pracy w kuchni. Znając jej naturę, obwaiałyśmy się, że wparuje do domku, za piętnaście Wigilia, z usmiechem na ustach i stwierdzeniem:" No cóż, przecież zdąrzyłam".

Mf wzięła w łapkę telefon i drynda.

- Halo cioteczko kochana, jak to się każesz nazywać, pomoc świąteczno- kuchenna okazuje się byc niezbędna. Matka siedzi przy  stole i wyje. Zbuntowana, że nie ma zamiaru kleić uszek, ani pierogów. Nie gotuje barszczu, ani nic już nie robi, bo wszyscy zostawili ją na pastwę losu i mają w czterech literach. A ja sama... Boże, co ja mam robić....Ile piec schab, taki 8 cm gruby i 39 długi?

Umierałam ze śmiechu. Zdolności aktorskie przydają się w życiu i to bardzo jak się okazuje. Baśka z mamą rżały jak konie, chowając się pod stołem. Pierogów bowiem cały balkon. Uszek cała brytwanna. Kompot ugotowany. Wszystko gotowe.

Jaki był efekt?

- Ale przecież nie mam autobusu. Już 23.00 A tramwaje nie jeżdżą. Boże i jak ja do was dojadę?- śłyszałam w słuchawce zmartwiony głos ciotki.

Godzinę później wsiadłam z mamuśka w samochód i byłysmy już u ciotki....

Za habety i do domu..... 

ani-mru-mru : :