Komentarze: 3
Usiadłby sobie człowiek na wygodnej sofie, wziąłby sobie filiżankę czarnej z "lekką nutką dekadencji", do tego jakieś niskokaloryczne ciastko z La Scali, albo właśnie kaloryczne cholernie, bo jak już szaleć to szaleć "pełną gębą", chciałam powiedzieć "z pełną gębą". Pogapiłby się z rozmysłem lub nie w szkalny ekranik, polawirowałby po świecie Hose Armando Castilio, Felicji, Pauli i innych brazylijskich przygłupów, albo powysilałby, to "powysilałby" to raczej w cudzysłowiu powinno być, szare komórki nad odpowiedzią na pytanie" Co to jest-pływa w stawie i kaczka się nazywa", w teleturnieju pana Urbańskiego lub innych podobnych. Tymczasem moje wewnętrzne " rusz tyłek" nie pozwala mi oglądać telewizji. Chyba, że "Ojczyzna-Polszczyzna", bo to co innego. Świadomość, zostania magistrem Filologii Polskiej , rozkazuje mi oglądać program poczciwego profesora od Kultury Języka. Wtedy moje "rusz tyłek" nieco milknie, poczciwieje. Dlaczego to przepyszne "nicnierobienie" sprzyja tak potężnemu poczuciu winy. "Rusz tyłek" na każdym kroku przypomina mi, że Curie- Skłodowska, a podobno "też była kobietą"( patrz- "Seksmisja"z panem Stuhrem, ktorą udało mi się obejrzeć, gdy "rusz tyłek" było\była\był na wakacjach), w moim wieku, po laboratoriach farncuskich łarzywszy, odkrywała nowe pierwiastki. Chopin miał na koncie kilkanaście koncertów fortepianowych F-dur,a Wojaczek to już prawie umierał z niemocy twórczej jaka nastała po napisaniu kolejnego tomika wierszy... A ja co. Ogólniak, Studium dziennikarskie i marne perspektywy na Filologii. No to mam dylemat.