Komentarze: 1
Wrobelek Elemelek, co prawda,mialby to na dnie swego, z calym szacunkiem, ptasiego kuperka, lecz mnie na tak dalece lekcewazaca postawe po prostu nie stac.Wojna z GARBATKAMI!!!! Oddzialy do walki z wrogiem, NAPRZOD!!!!hi hi hi. Co za Aniolki szczebiotliwe, kute na cztery lapki, szczwane szakradziejstwa z szelmowskim usmieszkiem na swych pulchniutkich i oblesnych buziulkach! A feeee...hi hi hi.Szeleszcza cos pod noskami i w najlepsze drwia ze mnie.Szatanskie istotki zeslane na ziemie przez sily nieczyste zza swiatow. Skrzetnie ukrywaja swoje figlarne, diabelskie ogonki pod warstwa snieznobialych piorek. Najchetniej wypatroszylabym je wszystkie, usmazyla w osmolonym kotle i podala na porcelanowej zdobionej tacy jako obiad w sosie mietowym.Mmmm Pychotka.hi hi hi. To już trzeci tydzien jak trwa ich przeuroczy wprostu TURNIEJ potterowskiego QUIDDITCHA.Okolicznosci ich inauguracji byly conajmniej dziwne, tajemnicze, po prostu magiczne. Stalo sie to sobotniej, bardzo dzdzystej i deszczowej nocy. Deszcz udzerzal miarowo i dzwiecznie o szyby mojego okna, jakby muzyk orkiestry detej dawal upust swym umiejetnosciom gry na blaszanym bebenku, podobnym do tego z ksiazki Guntera Grassa. W powietrzu unosil sie dziwny spokoj, taka przeszywajaca melancholia. Nagle potezny podmuch wiatru otworzyl okno. Oslupialam.Na parapecie siedzialo olbrzymie ptaszysko o bialych jak plotno rozlorzystych skrzydlach. Krogulcze pazury, ostry dziub, i te oczy.Glebokie, brazowe, starszne oczy, ktorych wyrazu jeszcze dlugo nie zapomne. Magiczne...No wlasnie, to slowo najlepiej oddaje ich specyfike. To byla Sowa. Ta sama, ktora swego czasu z nieublagana zapalczywoscia zasypywala Harrego Pottera korespondencja z Hogwarthu, ze szkoly magii dla mlodych czarodziejow.Tylko, ze tym razem list na bialym pergaminie opasany czerwona wstazka, ktory trzymala w dziobie, zaadresowany byl do mnie. Upuscila go na lozko, zatrzepotala skrzydlami, zostawiajac po sobie chmure grawitujacych pior i odleciala. Nie zdarzylam podbiec i otworzyc listu. Nagle, jakby spod ziemi, wyrosl jeden z tych psotnikow, ktorych tak doskonale znalam.Pulchniutki, rudzielec z piegami na zadartym małym nosku, z odstajacymi uszkami. Ten sam niezdara, ktory niedawno rozwalil sobie nozke o drut wystajacy z furtki do Nieba.Lecz teraz najwyrazniej był w olsniewjącej kondycji. Wyrwal mi list z lapek.Nie zdarzylam nawet zareagowac. I wtedy sie zaczelo. Zwolal kumpli. Ten ich przerazajaco dudniacy w uszach nawolujacy gwizd.Nie moglam go zniesc. Okazalo sie, ze w liscie znajdowaly sie z niesamowicie zegarmistrzowska dokladnoscia opisane zasady gry w Quidditcha. O zgrozo! Podzielili sie na piec garbatkowych druzyn.Kryterium była ilosc piorek na srzydelkach garbatkow. I tak, druzna numer jeden to Garbatki o najwiekszej ilosci piorek na skrzydelkach, druzyna numer dwa skladala sie z Garbatkow o mniejszej ilosci piorek na ich skrzydelkach i tak dalej.Trywialna metoda.Naiwniacy.Jak z latwoscia mozna sie domyslic takie kryterium stworzylo bardzo sprzyjajace warunki nieczystej grze. Grze podstepnej.Zaczely ujawniac sie ich cwaniaczkowate umiejetnosci hi hi hi.Nie raz widzialam jak podkradaly sie noca do kumpla, ktory najwidoczniej nie odpowiadal im jako gracz w ich druzynie, wyrywaly mu odpowiednia ilosc piorek ze skrzydelek i w taki to sposob biedaczek niboraczek czy chcial czy nie, zmuszony byl spakowac swoje aniolkowe zabawki i wyniesc się na podworko druzyny Garbatkow z mniejsza iloscia piorek na srzydelkach. A jaka rozpacz przy tym. Morze wylanych lez, ktore nie wiedziec czemu pachnialy wiosennymi konwaliami, takimi samymi jakie pamietam z dziecinstwa, z babcinego przydomowego ogrodka. Teraz TURNIEJ GARBATYCH POTWORKOW w QUIDDITCHA jest na etapie rozgrywek finalowych i cale szczescie, bo wiecej rozbitych w drobny mak zastaw stolowych, szklanek, kubkow i wazonow nie zniosalabym . No i te siniaki na moim czolku, od "przypadkiem" przelatujacego znicza. Wiem, ze to ich podstepnosc i nic nie dzieje sie przypadkiem jesli o Garbatki chodzi. Wczoraj przekonalam sie o ich wrednym charakterze.Pisalam list do mojego Misiaczka.I wszystko byloby wspaniale, gdyby nie to, ze jeden z nich napatoczyl sie w okolicy i ciakawosc nie pozwolila mu uczynic inaczej, jak tylko zabrac mi go i przeczytac od deski do deski. Wyniknela szarpanina, a jej efektem bylo to, ze list wyladowal w kominku w salonie. Na szczescie udalo mi sie go odratowac, tylko, ze w stanie jest oplakanym.Niech to. Zastanawiam sie czesto, dlaczego ich nie wysle do wszystkich diablow, albo sama nie wiem co. Ale jak tak patrze na te pyzate, rumiane buzki, zwinne paluszki, malutkie noski, odstajace uszka i jak przygladam sie ich czerwonym, zarzacym sie serduszkom to wiem, ze dzieki nim moj kazdy dzien jest inny od kolejnego...Dzieki mojej wyobrazni...;o)))