Komentarze: 3
Pies o siódmej rano, gdy usłyszał nasze poranne chichoty, powitać chcąc zapewne i wyciągnąć na spacer, skowyczy pod drzwiami dobre pół godziny. Nie trudno zauważyć, że nie do mnie ujada. Za A. przepada podobnie jak ja.
Godzina dwunasta w południe. Domofon. Gramolę się ospale spod kołdry, którą owinięta siedziałam przed komputerem w stroju, powiedzmy, mało kompletnym. A. wykonał poranną pospieszną rundkę po firmach branżowych roznosząc swoje skrupulatnie przez nas przygotowywane Cv i list motywacyjny. Wraca z miną ni to złą, ni to dobrą, zwyczajnie jak po odwalonym obowiązku, z którego ni się radować ni płakać. W czasie Jego kilkugodzinnej nieobecności i ja i pies oddajemy się dalszemu leniuchowaniu, a nagła potrzeba spaceru jakby odpłynęła. Wychodzę w łazienki, gdy On siedzi na łóżku z rozpiętą koszulą, zagląda w papiery, wykreśla poszczególne adresy. Krótkie sprawozdanie. Pies w tym czasie za drzwi wyrzucany kilkakrotnie.- Wyjdziesz z nim Myszo? Wykończony jestem.- pyta.Głupio powiedzieć, ale to mój pies w końcu. A że ostatnimi czasy Jemu dane są z nim spacery, to wynik jedynie sympatii, większej psa do A. niż do mnie. I zrozumiałe to bardzo bo...
Po schodach z czwartego piętra w butach na obsasach wysokich dość, prawie spadam na nos. Zakrętów nie wyrabiam wcale, a pies leci na łeb na szyję, oby do wyjścia, skowycząc przy tym strasznie. Gdyby nie to, że od wpół do ósmej jakiś palant wiercił wiertarką w ścianie na klatce schodowej, a potem walił w nią młotkiem, sąsiedzi na pewno nie byli by zadowoleni, a psa czekałoby niehybne poćwiartowanie. Do tego moja rozdarta gęba, nerwy mnie chwytają już straszne. Przechodzę z czarnym koło trawnika o którym wszyscy wiedzą, że psom na niego wstęp zakazany surowo, jako, że znajduje sie dokłądnie pod oknami ludzi bardzo wybuchowych. W oknie na parterze pan po czterdziestce, od pasa w górę w niesmacznym negliżu, trwa w interesującej rozmowie z członkami bandy rowerowej jedenastolatków z mojego podwórka. Czarny widząc zielone, rwie jak opętany, blokuję smycz, drę gębe dalej, na brodzie piana prawie. Pan, o którym przypominam sobie, że zasłynął w okolicy z udanych połowów niezwykle smacznych ryb, testowanych przez sąsiadów wszystkich, wszelkich, z ironicznym uśmiechem na twarzy, odzywa się to do tych od "kujwa jak łazis?" to do wszystkich wokół:- Ale straszna ta pani dla Ciebie, psie.- we mnie gotuje się jeszcze bardziej, a Jego obleśne chrząknięcie dolewa oliwy do ognia.- Jak pan chce, mogę Go puścić, narobi Panu pod nosem. A poza tym, kto kim rządzi? Pies mną, czy ja psem?- odwracam się na pięcie, w nerwach szarpię psa i odchodzę kawałek dalej. A za plecami, wyrwane z ust szefa bandy rowerowej:- Pani czarna, pies czarny, to się dobrali...
Właśnie.I my się rozumiemy...
Buzi dla A.:*
* Dziś czarny użarł chłopaka w nogę, a jakiś pijus chciał nasłać na mnie policję z tego powodu. I kto miał rację panie rybak?