Komentarze: 6
Kluczę po wrocławkiej starówce. Od rynku i biura obsługi klienta Dialogu koło baru mlecznego Miś, naukowej księgarni im. Mikołaja Kopernika, wreszcie głównego gmachu Uniwersytetu, poboczem zmierzam w stronę Instytutu. Miasto zatłoczone, jedna z większych ulic w mieście, dużo aut, pracownicy budowlani przy budynku Uniwersytetu. Rusztowania, folie, taczki, cementy, hałasujące urządzenia wszelakie. Nim orientuję się w sytuacji, już jestem w samym centrum zainteresowania panów w pomarańczowych kubraczkach. Wtarabaniam się wszak, mężnym, pewnym krokiem, acz w bardzo kobiecych wiązych bucikach na obcasie, na sam środek ich elegancko przekopanego chodnika, oznaczonego białoczerwonymi taśmami wokół.
- Zenek nie jedź z tym- słyszę głos za plecami, a na tyłku czuję lustrujący wzrok.- Zbłąkana owieczka nam tu przyszła.- planuję oburęczny chwyt za piękną, masywną łopatę stojącą tuż obok.- Dziecinko, tylko powoli - raz dwa trzy, oddech! raz dwa trzy...albo nie... młot pneumatyczny, wwiercający się smakowicie w pustą łepetynę pana na pomarańczowo.- Jaka dziecinko, toć to kobieta fiu, fiu ( tu moim uszom daje się słyszeć denerwujące pogwizdywanie)- wwiercam się dalej, mówię halo i słyszę echo.- Franek przestań. Nie widzisz, że Pani nie ma ochoty na te Twoje, pożal się Boże, komplementy- pseudo intelektualiści i znawcy kobiecych potrzeb i wymagań, którzy szczwani, taką oto metodą, próbują zabłysnąć na tle reszty obrzucającej świńskimi komplementami, również działają mi na nerwy- głowa rozpada sie na drobne kawałeczki...Trudno dogodzić kobiecie...