Ale rypło...o cholera...suszarka znad wanny, z maksymalną ilością mokrego prania zawieszonego na niej, sfrunęła prosto na moją głowę. Odkręciły się śruby, długie pręty o mało nie wydłubały mi oczu, mokre gacie siostry zakneblowały mi gębę i a całość ulokowała się w wannie. To może ja się lepiej ubezpieczę...bo to nie pierwszy raz coś robi sobie lądowisko na moim czole. Albo prawie... Najpierw był regał nad biurkiem z trzema półkami książek, który to mój ojciec zawiesił na niepozornych drewnianych kołkach. Wstałam od biurka, zasunęłam krzesło, odwróciłam się do okna i...i się rypło. Wszystko połamane, huk jak przy lądowaniu samolotu, książki wszędzie. Drugi raz to sala gimnastyczna i tynk z sufitu. Staliśmy w kolejce do materaca. Przesunęłam się krok w lewą stronę i odłamki sufitu, rozmiarów okazałych, wylądowały na parkiecie w miejscu, w którym stałam ułamek sekundy wcześniej. Ubezpieczę się, ale najpierw wytrę krew z zadrapania na nosie i wytłumaczę matce, że opieprzanie za zniszczoną suszarkę jest, delikatnie mówiąc, nie na miejscu. Może by tak choć zapytała czy jeszcze żyję:)