paź 21 2002

Ojejciu:oP


Komentarze: 0

Gwałtownie, zupełnie niespodziewanie, z deczka sennie i jakoś tak szybko....rozpoczął się mój dzień. Dla niezorientowanych- 21 października, roku Pańskiego 2002:oP A toć wszystko bo...ZASPAŁAM...Aaaaaaaaaaaa:oP Otworzyłam oczątka wpół do dziesiątej, a miałam na 9.15. Jezusiczku. Hi hi. Spojrzałam na zegarek i panika. Wizja łaciny, która właśnie pszeszła mi koło noska i szczerze powiedziawszy smutna  z tego powodu być nie mogę, tyle tylko, że jeszcze dwa razy taki wybryk i kolokwium absencyjne:oP Nic to, miejmy nadzieję, że się nie zdarzy. Planuję zakup budzika rozmiarów słoniowych z donośnym dzwonkiem:oP co by włosy na łepku mi stawały od jego donośnego dźwięku. Podniosłam głowę z poduszki, spojrzałam na zegarek,  a może te dwie czynności odbyły się w odwrotnej kolejności, co do tego pewności nie mam, ze względu na swój powiedzmy, nie najlepszy stan psychiczno-fizyczny  w tamtym czasie, i zrobiłam ruch, delikatnie mówiąc, rwąco- odkrywający, kołdre oczywiście. Boże, ale bredzę. Poleciałam do łazienki i właściwie to nie pamiętam co tam robiłam. Teraz wiem, że przydałoby się po prostu wsadzić łeb pod kran, może trochę ochłonęła  bym. Wiem, na pewno, że oprócz czynności jakiś tam toaletowych, tak je nazwijmy, zciągnęłam spodnie z suszarki i pobiegłam włączyć  w kuchni żelazko, żeby choć trochę je przeprasować. Poetyka zaczynała się dziesięć po dziesiątej, a była może dziewiąta trzydzieści pięć. Żelazko niezbyt roztropnie zostawiłam włączone bo pomyślałam, że  w czasie gdy będzie się nagrzewać, zdąrzę zrobić jeszcze pare innych rzeczy. W taki oto sposób znów znalazłam się w łazience walcząc z fryzurą, następnie w szafie w poszukiwaniu bluzki, bluzy, lub po prostu czegoś na góre, oprócz bielizny oczywiście. W trakcie rozbierałam się a poszczególnymi częściami piżamy rzucałam gdzie popadnie, jak się potem okazało, jedna  z nich wylądowała w klatce królika, ale nic to. Najgorzej było ze skarpetkami. W celu ich znalezienia wywaliłam wszystko z szafki na podłogę i deptałam przypadkowo po ciuchach, a sprzątnełam je dopiero po powrocie do domku. Boże. Potem było prasowanko za bardzo rozgrzanym żelazkiem, buty, kurtka, papierki, ksiązki, plecaczek i na uczelnie. Jezu. W dziesięć minut " przeleciałam", bo nie można tego nazwać przejsciem, z domku na Nankiera. Rekord świata, do księgi guinessa chcem:oP Wleciałam na wydział. Patrze na zegarek. Pięć po.  A potem tylko takie wielkie "ufffff":oP

ani-mru-mru : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz