Dzień jak codzień, ale....
Komentarze: 0
Wprost uwielbiam być zaskakiwana. A w szczególności przez własną matkę, kiedy to pietnaście po trzeciej mówi mi, że na piątą mamy być na ciotki imieninach, a ja śpiuńkam sobie smacznie po nieprzespanej nocy i śnię o...zresztą nieważne o czym:oP.Grunt, że mnie wkurzyła do potęgi. I jeszcze to jej "ciotce będzie przykro jeśli nie pojedziesz", po moim wcześniejszym pyskatym wyrażeniu własnej opinii na ten temat. Że też moja matka zawsze musi ubodzic mnie w najczulszy punkt.Nienawidzę świadomości, że może być komuś przeze mnie źle. Nienawidzę czuć się winna. Nie wiem...może to z czystego egoizmu. Fakt jest faktem. Zebralam się z łóżka w ciągu minuty umyłam, ubrałam i podwędziłam mamy kosmetyczkę. Od zawsze miała lepsze kosmetyki ode mnie. Taki już mój los. Los córki kobiety, która każdą kasę wydaje na własne potrzeby, kolejną farbę do włosów, puder, czy najnowszy krem, nie interesując się zupełnie tym, że jej pierworodna nie ma butów. Kij z butami. Zawsze można chodzic boso, ale żeby bez makijażu...Hi hi hi. Chyba sedno sprawy tkwi w tym, że jestem cholernie pod tym względem do niej podobna. Zresztą nie tylko pod tym. Podobieństwa się odpychają,bo tylko przeciwieństwa się przyciągają, jak to mnie S3kvirek niedawno uświadomił. Tyle tylko, ze w życu nie przypuszczałabym, że owe prawo równie dobrze będzie można zastosować do swojej drugiej połówki pomarańczki, jak i rodzonej matki.Ale jak trochę pogmyram w pamięci to ktoś mnie również uświadamiał, że rodziców się nie wybiera. Ma się takiego ojca i taka matkę jak zarządził ten na górze, zwany panem B., albo jakieś zrządzenie losu, fatum, przeznaczenie, czy kto w co wierzy. Mało istotne.Wracając to kwestii "zaskoczenia", które powoli zaczęło przeobrażać się w oswojone zwierzątko domowe, głaskane z musu po łebku i z grymasem na twarzy prowadzone przez pancinkę na smyczce...tu straciłam myśl więc zacznę zdanie od początku...Wracając do kwestii "zaskoczenia" o którym mowa w pierwszym zdaniu dzisiejszej niestety felernej notki, zrobiłam makijaż, ułożyłam włosy i takie tam trelemorele dla facetów niezrozumiałe tak jakby tego oczekiwały kobiety. Mamuśka wyskoczyla jeszcze do drogerii pobliskiej kupić jakiś prezent, dla szanownej ciotki Klotki ( własnie..czemu ja tej zrzędliwej kreatury nie nazwałam tak od początku, przecież odkąd sobie przypominam to wśród młodszego pokolenia własnie takie miano nosi).W rezultacie tak się śpieszyłam z tym szykowaniem, że jeszcze czekałam na Mamę, której to nie spieszyło się przy przebieraniu w perfumach. Ale w końcu etap pryzgotowawczy dobiegł do szcześliwego lub mniej, w każdym razie końca i wydreptałysmy do samochodu. Po drodze szanowna mamusia pozachwycała się jeszcze psem sąsiadów rasy Haski z zarabistymi niebieskimi oczkami, po czym takiego samego zachwytu oczekiwała od córeczki. Ten akurat nie musiał być specjalnie przez córeczke wymuszany, szczególnie, że z owym pieskiem wyszedl na spacerek bardzo prystojny sąsiad. A może to pies wyszedl z kolesiem... no nie wnikajmy w szczególy, nie należy bowiem wściubiac noska w sąsiedzkie, zatem nie swoje, sprawy.Całą drogę nie mogłam wytrzymać ze śmiechu, z powodu powiedzmy..swoich własnych komentarzy na temat lekkich błotaskowych wzorków na samochodzie. Mówiąc wprost był zarąbiście wysyfiony. Mamuśka próbowała mi wmówić, że moda na wzorki, a ona stara się podążać za trędami. Ok. Spasowałam. Jakoś dojechałyśmy, chodź z moją matka to nie taka oczywista sprawa. Parkowałyśmy juz przed domem, gdy nagle na moje oczka napatoczył się Willi. Kumpel kuzynka najstarsiejszego, który mieszka brame dalej. Skwapliwie rajdał z jakąś rudą laską na rogu ulicy. Wysiadając z samochodu lapnęłam do niego coś w rodzaju cześc, dalej uporczywie śmiejac się z rozmowy z mamuśka. Wzięłam w łapkę swój tobołek, w drugą te przeklęte perfumy i pognałam do bramy nie czekając na mame. Otworzyłam drzwi i stoje. Mamuśka się drze:"A ty co taka szybka, na własną matkę nie poczekasz" W tymm momencie najwidoczniej Willi postanowił przerwać rozmowę z uroczym rudzielcem, skierowal się do domku i chciał czy nie, musiał przejść obok miejsca zdarzenia. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie lapnąl w pewnym momencie" No tak tak, Ona zawsze była szybka...." Tiaaa cokolwiek to miało znaczyć, na szczęście nie wzbudziło w mamusi niepotrzebnych skojarzeń. We mnie niestety tak i zaczęłam się zastanawiać czy oby napewno niczego nie przeoczyłam...Weszłyśmy do mieszkania. Buzi, buzi, cacy cacy, i inne takie tam. Na szczęście dla niektórych już się nie wycieram rękawem po buziaku , jak wtedy gdy byłam mała. Towarzystwo jeszcze rozmemrane, jak ja to mówie. Bartek w kuchni kroił wędlinę. Ciotka Olka w bambetlach wsuwala konserwę, babcia podono była ale gdzieś sie zmyła na jakiś czas, Ciotka Edyta, czyt. solenizantka, dokonywała aktu owdziewania się w eleganckie fatałaszki, Magdy niet, Miśki niet, słwoem kijowo i nudno. Ale czego można się było spowdziewać. Od wejścia krzyczałam już, że jestem głodna i nie obchodzi mnie czy wszyscy są czy nie, w każdym razie talerz dajcie i widelec wcinam jajka, sałatki, serki i to co było na stole. Jak Agatka mówi, to Agatka robi wiec i tym razem nie było odstępstwa od reguły. KAzałam sobie na dodatek załączyć kasetę ze ślubu z Krakowa i podziwiałam panne młoda, no powiedzmy, że raczej jej sukienkę, fryzurę i inne dodatki, bo sama młoda to człowiek jak każdy inny. Kazałam sobie objaśniać kto kim jest, bo oczywiście jak to w rodzinie zazwyczaj bywa, członkowie znają się jedynie ze zdjęc w tym wypadku z kasety video. Wow.. nie...technika poszła a przód. Z wesela to zapamiętam chyba tylko mojego najkochańszego, bo tak naprawdę jedynego wujka, który impreze krecił i obiektywem kamery wjeżdzał panienkom za sukienki, i dekolty. Uśmiałam się za wszystkie czsy. Osz ten wujek hi hi:o) A imieniny? Cóż. Nasłuchałam się o swoich niemieckich przodkach...kurczaczki nawet pamietałam te śmieszne zniemczone nazwiska, ale oczywiście jak trzeba to pryzpomnieć sobie nie da rady. Bo jakby inaczej. O pradziadku, który był palantem i wydziedziczył swoja córke, znaczy się moją prababcię ze strony dziadka. O tym, że mój dziadek to majętny i w sumie trzeba by było się przejechac do Łodzi do Jego rodziny i zorientować się w sytuacji. Jakoś sobie nagle przypomnieli o tym po JEgo śmierci. Oglądnęłam do połowy Shreka i rżałam jak koń z cebuli. Magda też cosik powiedziała o kiepskiej sytuacji u Daniela, o swoim obozie, gdzieś tam na Mazurach i w ogóle dużo mówiła, jak zawsze zresztą. Bartek polewał trunki. Ja piłam białe wino i szczerze mówiąc po dwóch kieliszkach miałam dość. Jakoś mam ostatnio słaba głowę... Trochę się zcięłam z Babcią, bo jak zwykle nie umiem trzymać języka za zębami i słono potem za to płacę. Ale niestety Jej ostatnich zachowań bardzo trudno jest zrozumieć zdrowemu na umyśle. Oczywiście to kwestia wieku i doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Tylko, że niestety jest coraz z Nią gorzej. Generalnie czas minął w miarę bezboleśnie. z powrotem znów władowaliśmy się w samochód, tylko już nie same z Mamą, ale jeszcze Magda i Babcia.Trza było podrzucić Magdę na Nowy Świat, w rezultacie był to jednak plac Dominikański, poszła na ugodę, a co do Babci, to decyzje zmieniały się z każdym kilometrem. Najpierw chciała jechać z nami do Tesco, gdyż z mamą jechałyśmy po Grześka do LA Scali a potem na zakupy, a otem zmieniła zdanie i kazała odwieśc się do domu. Delikatnie to ujęłam, lecz w rzeczywistości było tak, że wyperswadowałyśmy babci wspólne zakupy. Chyba umarla by na zawał, że wydajemy tyle pieniedzy na takie pierdoły. Bla bla bla..co tu dużo opowiadać, wcisnęłyśmy się samochodem pod La Scalę, poczekałyśmy na Grześka, i wylądowałyśmy w Tesco. Oczywiście pomijając fakt pół godzinnej jazdy, bo to drugi koniec miasta. ALe rynek nocką we Wrocławiu jest po prostu boski. Taka atmosfera...chyba jednak nei wynoszę się do Krakowa...W Tesco masakra. Z moją matką oczywiście. A te rosołki to one tak po dwa pakowane i tyle kosztują... amoże weźmiemy serek bonzour ziołowy...nie, mamo ogórkowy lepszy...aha, to weźmy dwa. A te jogurty...hmmm gruszkowy, brzoskwiniowy, truskawkowy...mamo weż jagodowy i mandarynkowy...są lepsze...aha. A czekaj Agata. Nie mamy przecież warzyw. Spakuj ogórki, pieczarki, pomidory i jeszcze jakieś owoce. NO wybierz co chcesz....to może nektarynki, banany, i jabłka...o tak tak, dobrze mówisz. A przepraszam panią, czy ten arbuz to słodki jest i taki nie kruchy...dam pani spróbować...o dobrze, dobrze...Mamo żołądek mnie boli...no już już idziemy...ale mamo, serio mnie boli...a czemu..pewnie znów noc nie jadłas. No mamo przestań gadać głupstw. Ale jeszcz kosmetyki...bo wiesz jest taki nowy krem....tylko jak On się nazywał.............Cierpliwości trzeba jak morze,żeby to wszystko wytrzymać. Jak pryztargaliśmy się do domu to nie wiedziałam gdzie mam ręce, a gdzie kolejne części ciała. Walnęłam się na łóżko i właczyłam sobie Foresta Gumpa. Jutro planuje American Beauty. Jest kwestia pudełka czekoladek gdy mama drze się z Goski pokoju" Agata! Agata!" Lecę na zbicie karku, mało nóg nie pogubiłam,a mamuśka:"Popatrz".."Niom widzem"..."Co widzisz?"..."Klatkę po moim zdechłym szczurze"....."No brawo, a co w klatce?"....." No chyba szczur".....Ano szczur"...."Ale skąd, jak i po co"...." A bo wiesz Sławka wąż Boa dusiciel nie zjadł na kolację..................... tiaaaaaaaaaaa
The end....uffff:oP
Dodaj komentarz