gru 04 2002

Babcie tramwajary, kilogram pomidorów i...


Komentarze: 1

Hoop przez kałużę i .....o rany boskie....pół nogawki w błotku, drugiej pół w jakimś innym mazidle, aż strach domniemywać cóż to za dziwaczna substancja może być...tak mniej więcej rozpoczęła się dzisiejsza biurokratyczna wyprawa poranna w  celu załatwieniu kilku formalności w ukochanym mieście Wrocławiu. Właściwie to skłamalam, bo początku należy doszukiwać się w zdarzeniu, które miało miejsce nieco wcześniej, a mianowcie zapomniałam parasolki. Zorientowałam się, że pogoda pod psem, taka jakaś padająca dopiero gdy zeszłam cztery piętra w dół i znalazłam się przy drzwiach obok domofonu. Cóż począć. Młodość, zdrowie:oP Duet dzięki któermu zdziałać można wiele, a jak na dokładke nie ma się w głowie to się ma w nogach. A w głowie nie miałam podwójnie dziś, bo potem okazało się, że deszczu ani kropeliki, tylko się nosiłam z tą parasolką przez miasto. Ale czasem warto zafundować parasolce darmowy spacer w środowe przedpołudnie, co by zachłysnęła się spalinowym powietrzem miejskim i nabrała czerwoniuchnych rumieńców na polisiach i co ważniejsze chartowała się, co by w akcji deszczowej w przyszłości lepiej się sprawdzała i nie wygieła się drutami w drugą stronę w czasie burzy i porywsitego wiatru. No tak...miałam po biurokracji , jest parasolka, ale chyba już wszyscy wiedzą i raczyli się przyzwyczaić, że mam to do siebie, że piszę o wszystkim, tylko o niczym ważnym. Cóż począć taka moją uroda...Pan w kiosku na Podwalu jak zwykle nadzwyczaj miły i sympatyczny, trochę jednak zdziwiony, że zamiast kolejnej paczki draży kokosowych kupuję tylko bilet ulgowy na tramwaj. Założe się, ze to jego zaskoczenie dnia:o) Życie to pasmo niespodzianek, nieprawdaż... Tramwaj linii 9 bodajże ( bodajże, bo ani to ważne, ani interesujące nawet dla mnie, bo wsiadam na przystanku w pierwszy lepszy, co by porozkoszować się dwie minutki warkotem maszynerii i łomotem zamykanych drzwi) dziś jak zwykle zresztą wypełniony po brzegi i nie wiem dotychczas w czym tkwi magia popularności. Czy w przystojnym motorniczym, hukiem i trzaskiem drzwi, czy w rozmowach przejętych babć tramwajarek dysputujących o najnowszej odmianie ogórków na swoją działkę, tudzież zmarłych przedwcześnie dziadków nieboszczków przewalających się w grobie na samą myśl o kilkudziesięcioletnim wspólnym życiu z babcią i wielkim uffff, że to już nareszcie koniec. Babcie tramwajary mają na dodatek to do siebie,że wsiadając taranują łokciami, szerokim spasionym tyłkiem i chabaziami wystajacymi z koszyka, albo z plastikowej torby, wszystko i wszystkich, grunt to przecież posadzić tyłeczek...sorki Kubusiu, że przez owe babcie tramwajary właśnie, nie zamieniłam z Tobą słowa, ale przedarcie się przez teren niebezpieczny nierozparcelowanym na kawałki graniczyło z cudem. O Twoim liściku z wyznaniem miłosnym na plastyce u Bagińskiego w podstawówce porozmawiamy innym razem. Z przygodami, ale dotarłam wreszcie do instytutu, a konkretniej do dziekanatu. Temat w gruncie rzeczy zasługuje na przemilczenie, bo wszyscy wiedzą jak jest w dziekanatach. Zbesztają Cię za to, że masz dzisiaj beżowe spodnie, a nie czarne, napisałaś krzywo jedną literkę na jakimś tam kwitku, albo nie orientujesz się o czymś tam, przecież jesteś AŻ studentką PIERWSZEGO ROKU. Musisz wiedzieć wszystko o wszystkim, i nie działa w tym wypadku zasada "koniec języka za przewodnika", tudzież" kto pyta nie błądzi" . Pani z dziekanatu nie lubi pytań. Wręcz ich nienawidzi. Dostaje białej gorączki jak któs na końcu swojej wypowiedzi stawia "?". To jest surowo KARANE. Zsyłka na Sybir i tyle. W lepszym wypadku kop w dupe z obcasa. Sie już wie. Po zatrzaśnięciu tych cholernych zielonych jak okrpny spzinak dzrwi, siadłam na schodach co by odrobinkę zebrać myśli i uspokoić się, w takim stanie bowiem, groziło mi wpadniecie pod samochód na najbliższym przejściu dla pieszych, Wolałam nie ryzykować, tym bardziej, że czekała mnie jeszcze wyprawa do Biblioteki Uniwersyteckiej na Szajnochy. Szłam z sercem na ramieniu i tak się jeszcze zastanawiałam, kto i za co mnie opierniczy i czyj obsac wyladuje na moim tyłku. Strach ma wielkie oczy- w tym przeypadku sprawdziło się w stu procentach, bowiem wizyta w bibliotece obyła się bez większych ekscesów. I tak sobie myślę i myślę i  nie sposób nie przytoczyć podsłuchanej rozmowy pomiędzy dwoma studentkami:

-No słuchaj. Daje babie karte, co jest jednoznaczne  z tym, że chcę odebraż zamówiona książkę, bo ta pani  właściwie tylko po to właśnie siedzi za tym cholernym biurkiem, a ona się mnie pyta co ja od niej chcę- na to koleżanka z ironią w głosie odpowiada:

- Trzeba było jej powiedzieć : POPROSZĘ KILOGRAM POMIDORÓW....:oP

ani-mru-mru : :
04 grudnia 2002, 19:33
oj biedactwo... takie dni siem zdarzajom niestety i tylko czekam az je ktos w koncu po prostu wykresli z kalendarza zaraz na poczatku roku... ulatwiloby to nasze zycie...

Dodaj komentarz