Archiwum lipiec 2002


lip 30 2002 Przygód kilka Wróbla Ćwirka
Komentarze: 4

Ćwirek, jak każda szanowana obywatelka tego zapyziałego i zbiurokratyzowanego państwa, powinności względem niego posiada również, co zmusza ją nieraz do nadwróbelkowych poczynań, okraszonych kropelkami potu na wróbelczym czólku i posunięć niemieszczących się na kanwie ptasiego jakby nie było móżdżku. Choć Ćwirek odkąd pamiętam zarzeka się, że z tą bandą ptasich rzezimieszków do czynienia nie ma i mieć nie będzie. Był sobie piękny słoneczny poranek, który nieoczekiwanie nadszedł po burzliwej nocy, taki w sam raz na polowanko na dżdżownice, gdyż one nie zdając sobie sprawy, że są daniem głownym w menu Ćwirków wszelakiej maści, powypełzały z podziemnych korytarzy wygrzać swe obslizgłe i obleśne dla oka ludzkiego grzbiety. W ten właśnie poranek Ćwirkowy spokój zaburzył listonosz, który przyniósł list. Jak się okazało był to list z Uniwersytetu, bo musicie wiedzieć, że Ćwirek zapendy kształcenia się posiada w odróżnieniu od innych ptasich istot. List zawierał gartulacje odnośnie dostania się na ową szacowną uczelnie, informację na temat zajęć integracyjnych we wrześniu, tak aby Ćwirek mogła zapoznać się z ptasim środowiskiem, z którym przyjdzie jej spędzić nastepne 5 lat(tylko 5 lat w dobrych powiewach wiatru), również informacje odnośnie inauguracji roku akademickiego w auli leopaldińskiej 1 października, a także, co najistotniejsze, proźbe o złożenie stosownych dokumentów w dziekanacie uczelni, które potrzebne są do starania się o stypendium. Zaznaczyć tutaj trzeba, że na owym zawiadomieniu widniała data 30 lipca, jako ostatecznego terminu dostarczania papierków. Ćwirek jako ptaszek o bardzo malutkim rozumku, nie spodziewała się, że owe papierki występują w ilości powiedzmy delikatnie "ogromniastej" i wiążą się z licznymi wędrówkami po urzędach naszego wspaniałego miasta Wrocławia w celu ich zdobycia. Ponieważ Ćwirek posiada bardzo krótkie nóżki,a  urzędy są w odległościach zbliżonych do maratońskich dystansów, zaradna istotka postanowiła w przedsięwzięcie zaangażować szanowną Mamusię z samochodem oczywiście. I zaczęło się. Ponieważ Ćwirek posiada rodzeństwo w ilości sztuk jedna i to młodsza na dodatek, płci takiej samej co nasz bohater, czyli żeńskiej...(tu zdziwienie na twarzach czytelników, aczkolwiek przewidziane w scenariuszu przez autora), Ćwirek z mamusią wyruszyły do szkoły Ćwirka juniora po odbiór zaświadczenia o tym, że Ćwirek junior istotnie uczęszcza do owej instytucji, żeby nie powiedzieć, uczy się w owej instytucji, gdyz byłoby to ze wszech miar ryzykowne.Wróbelek- bohater przesiedziała pół godziny w  samochodzie, słuchając muzycznych wysiłków niejakiej pani Whitney Houston, gdyż innej muzyki w samochodzie mamusi wróbelek nie znalazła, podaczas gdy mamusia po ówczesnej deklaracji, usiłowała uzyskać od pani sekretarki owe zaświadczenie. Ale udało się. Nie wspominam tu o warunkach atmosferycznych jakie panowały tego dnia na dworze, o piekielnym słońcu, które prażyło już o 9 rano. Następnym celem znużonego już wróbelka i jej mamusi był Urząd Skarbowy, z którego potrzebowała nasza bohater, a raczej bohaterka, ale płeć nie jest tu istotna wcale, oczywiście przyjmując, że w naszym kraju równouprawnienie panuje, a w urzędach państwowych to już na pewno, zaśiawdczenie, że ani wróbelek ani mamusia nie prowadzą działąlności gospodarczej. Owe zaświadczenie Ćwirek miał już w pazurkach i mamusia też pobrane wcześniej w dziekanacie uniwersytetu. jak się okazało owe papierki przydadzą sie nam jedynie do podtarcia ptasich kuperków, gdyż są nie ważne ze względu ustanowionego nowego prawa, które weszło w życie w tym roku. Pani w okienku poleciła napisać wróbelkowi i mamusi podania o wydanie nowych zaświadczeń. Wróbelek szczerze mówiąc trochę nagadała pani w okienku na temat tego, jak to możliwe, żeby uniwersytet  nie skonsultował sprawy zaświadczeń z urzędem skarbowym i wydawał studentom zaświadczenia nieaktualne. Pani zrobiła oczy delikatnie mówiąc duże i mogła powiedziec tylko tyle, ze ona nie jest panią z dziekanatu i to nie ona wydaje te durnowate zaświadczenia. Mamusia z Wróbelkiem napisały podania i dowiedziały się, że zaświadczenia będa do odbioru jutro czyli 30 lipca o godz 12.I tu mógłbyć problem, kolejny zresztą bo właśnie do owego 30 lipca wszystkie dokumenty miały już spokojnie leżeć w dziekanacie uniwersytetu. Bohaterki opowieści "zbiurokratyzowanej" postanwiły jeszcze dziś odwiedzić dziekanat i zapytać uprzejmię panią za biurkiem czy zdążą jeszcze jutro złożyć stosowne dokumenty po godzinie dwunastej. Po drodze na Nankiera była jeszcze wizyta w opiece społecznej i tam papierek potwierdzający wyrok sądu odnośnie alimentów dla wróbelka i wróbelka juniora od tatusia, który poszedł w siną dal... W końcu Ćwirek dotarła na Nankiera i przez folie zabezpieczające przed zachlapaniem podłogi farbą, poniewąz remont na wydziale pełną gębą, doszła do dziekanatu. Zapytała uprzejmie panią czy zdąży do jutra dostarczyć stosowne dokumenty a pani popatrzyła na wróbelka jak na głupolka totalnego i zapytała:"A czy pani stara się o miejsce w akademiku", Wrobelek na to, że nie, a pani, "wiec jest czas do września".Hmm Wróbelkowi stanelo przed ślepkami zaświadczenie na którym ewidentnie widniała data 30 lipca...Ale nic to. Ćwirek pokazała jeszczedokumenty, które udało się jej już zgromadzić i poprosiła o zweryfikowanie ich, co by się nie okazało, że potrzebne są jeszcze jakieś dodtkowe. Oprócz podania do pani dziekan odnośnie zaakceptowania faktu, że wróbelek nie skaładał do tej pory wniosku do sądu z podwzszenie alimentów, gdyz wrobelek z tatusiem do czynienia nie chce miec jush nigdy wiecej, to nic. Ufff. Przynajmniej przez chwilę uff..." No i jeszcze zaświadczenia z Urzędu Skarbowego". "No tak, je będę mieć właśnie jutro o 12, tylko jest jeden problem, gdyż pani w urzędzie powiedziała, że te zaświadczenia to przeżytek a na dodatek nie zgodny z prawem."Wtedy to wróbelek ujrzała na twarzy pani za biurkiem wieellllka pianę.Hmm.Po krótkiej dyskusji wróbelek postanowiła powiedzieć "dowidzenia"... I powiedziała. Wróciła z mamusią do domku. Wchodzi do bramy, patrzy, a tu nikt inny jak pan listonosz.."Pani Agatko, mam dla pani liścik"(ups wróbelek miał być). Agatka otwiera kopertę a tam ZUS. "Proszę w ciągu 7 dni od daty otrzymania przesyłki o dostarczenie zaświadczenia potwierdzającego podjęcie przez panią studiów..." Wszystko fajnie, tylko, że ja akurat stamtąd wracam...

ani-mru-mru : :
lip 27 2002 Moje wewnętrzne
Komentarze: 3

Usiadłby sobie człowiek na wygodnej sofie, wziąłby sobie filiżankę czarnej z "lekką nutką dekadencji", do tego jakieś niskokaloryczne ciastko z La Scali, albo właśnie kaloryczne cholernie, bo jak już szaleć to szaleć "pełną gębą", chciałam powiedzieć "z pełną gębą". Pogapiłby się z rozmysłem lub nie w szkalny ekranik, polawirowałby po świecie Hose Armando Castilio, Felicji, Pauli  i innych brazylijskich przygłupów, albo powysilałby, to "powysilałby" to raczej w  cudzysłowiu powinno być,  szare komórki nad odpowiedzią na pytanie" Co to jest-pływa w stawie i kaczka się nazywa", w teleturnieju pana Urbańskiego lub innych podobnych. Tymczasem moje wewnętrzne " rusz tyłek" nie pozwala mi oglądać telewizji. Chyba, że "Ojczyzna-Polszczyzna", bo to co innego. Świadomość, zostania magistrem Filologii Polskiej , rozkazuje mi oglądać program poczciwego profesora od Kultury Języka. Wtedy moje "rusz tyłek" nieco milknie, poczciwieje. Dlaczego to przepyszne "nicnierobienie" sprzyja tak  potężnemu poczuciu winy. "Rusz tyłek" na każdym kroku przypomina mi, że Curie- Skłodowska, a podobno "też była kobietą"( patrz- "Seksmisja"z panem Stuhrem, ktorą udało mi się obejrzeć, gdy "rusz tyłek" było\była\był na wakacjach), w moim wieku, po laboratoriach farncuskich łarzywszy, odkrywała nowe pierwiastki. Chopin miał na koncie kilkanaście koncertów fortepianowych F-dur,a Wojaczek to już prawie umierał z niemocy twórczej jaka nastała po napisaniu kolejnego tomika wierszy... A ja co. Ogólniak, Studium dziennikarskie i marne perspektywy na Filologii. No to mam dylemat.

ani-mru-mru : :
lip 25 2002 Krasnoludki...
Komentarze: 3

Całe swoje dorosłe życie, co prawda niezwykle krótkie jeszcze, sądziłam, że wszelkie wymysły o krasnoludkach, elfach i innych maleństwach nie z tego świata, są tylko bzdurnymi opowieściami dla zabicia czasu dzieci, domagających się okruszyny uwagi ze strony swych zawsze zapracowanych rodziców.W dzieciństwie oczywiście uwielbiałam bajki opowiadane zazwyczaj przez babcie i święcie przekonana byłam, że to historie prawdziwe, gdyż babcie, jak wiadomo dla swych wnucząt są autorytetami. Krainy wiecznej szczęśliwości, w których wszystko zawsze kończy się dobrze, jest miłość, radość, śmiech wzajemne zrozumienie. I wszystko jest tam takie malutkie. Malutkie stoliki, krzesełka, łóżeczka,domki. Malutkie serduszka mieszkańców. Malutkie rączki, nóżki, główki...Malutkie niebo, malutkie słoneczko, kwiatuszki i trawka.Bolesne było spotkanie z rzeczywistością, kiedy to okazało się, że krasnoludki nie istnieją, nie istnieje ten pełen wdzieku, malutki  światek ukochany przez wszystkie dzieci. Lecz tymczasem...Marcin wrócił do domu z przedszkola, bardzo poruszony. Ja akurat karmiłam Anię. Słyszałam z kuchni jak męczył tatę pytaniami: " Tatuś, ale powiedz, że krasnoludki istnieją. No powiedz, że one są, bo wiesz, dziś w przedszkolu Wiktor powiedział, że tak naprawdę nie ma krasnoludków" Panu Pawłowi było jakby głupio i nie wiedział co odpowiedzieć, żeby nie zawieśc syna. Milczał. W końcu Marcin przybiegł do mnie i powiedział: "Pani Agatko, prawda, że krasnoludki istnieją?"Wiedziałam, że Pan Paweł będzie  miał mi to za złe. Powiedziałam, że wszystkie opowieści o krasnoludkach są prawdziwe. Ale sie Paweł zdziwił.Przyszedł do kuchni i dał mi wykład na temat tego, jak mogę w taki sposób oszukiwać dzieci. Nie chciałam wdawać się z nim  w dyskusję. Powiedziałam tylko, że co dwa tygodnie, w sobote i niedzielę chodzę do takiej krainy krasnoludków, czasem tam dzwonię w ciągu tygodnia,   ale musicie wiedzieć,że tych krain jest wiele w dzisiejszym zbiurokratyzowanym państwie. Chciałam załatwić sprawę w sekretariacie szkoły. Chodziło o jakis papier potrzebny do ZUS-u.     " Proszę usiąść na krzesełku, wziąć do rączki długopisik, karteczkę, i napisać mi potwierdzonko, dotyczące odbioru zaświadczonka, i pokwitować je śliczniutkim podpisikiem". Innym razem, ta sama pani Ania z skretariatu, podeszła do mnie pomiędzy zajęciami i powiedzieła:"Proszę dać mi swój indeksik, wpiszę ocenki, na trzeci semestr".Jak w krainie krasnoludków. Pani od praktyk dziennikarskich pewnego dnia również bardzo mnie zadzwiła, bo ją nie poedjrzewałam o życie w krainie krasnoludków. Wygłąda na kobietę niezwykle racjonalnie stąpającej po ziemi."O, jest już pani, pani Agatko, Artykuliki pani przyniosła..O jak piękniutko..W ostatniej chwileczce pani zdążyła.. a ten pani reportażyk o tych aniołeczkach na centralnym to naprawdę śliczniutki...szósteczka by była, gdyby nie te przecineczki. Pani Agatko, co prawda w redakcji zawsze jest korektorek, ale mimo wszystko proszę popracować nad przecineczkami w następnym artykuliku."  Świat krasnoludków jest burzony 10 każdego miesiąca, gdy pani Ania w sekretariacie przypomina o wpłacenie pieniędzy na konto szkoły za czesne w tym miesiącu...

ani-mru-mru : :
lip 24 2002 Kanapka
Komentarze: 4

Jestem w Anatevce. Potulnej, gościnnej, zawsze pełnej ciepłych serc Anatevce. Siedzę na dachu chaty starego, dobrego Tevie, razem ze Skrzypkiem zresztą. Gouda z Zeitlą przed domem na dużym drewnianym stole szykują śniadanie. Podśpiewują do melodii wygrywanej przez skrzypka,i są  takie rozpromienione...Jak zawsze...Tylko ja nie potrafię cieszyć się tym co mam. Nurtuje mnie jedno, przebrzydłe pytanie, na które od długiego czasu nie mogę znaleźć odpowiedzi. DLACZEGO KANAPKA SPADA MASŁEM NA DÓŁ???Nie dość że już spada to jeszcze tak złośliwie, by ubrudzic przy tym swoim spadaniu ulubiony dywan. A może powinnam cieszyć się, że kanapka to istosta w gruncie rzeczy martwa i po swoim akcie spadnięcia nie da nóg za pas,  a potem nocami  nie będzie straszyć mnie z ciemnego kąta... Marne pocieszenie. Upragniona, skrzętnie przygotowywana, długo wyczekiwana kanapka...I tak łatwo, przez swoją nieuwagę, lub przez szatańską moc kanapki, ją stracić...Napiszę petycję do szefuncia, tego na górze, żeby zrobił z tą kwestią porządek. I jak na to popatrzeć z nieco innej strony, to nie tylko o kanapki tu chodzi...

ani-mru-mru : :
lip 23 2002 Oczy tej małej...
Komentarze: 3

"Oczy tej małej jak dwa błękity, myśli tej małej białe zeszyty..."

Posłuchaj. Była sobie maluteńka, drobniutka, szkaradna dziewczynka. Nienawidziła świata, nienawidziała siebie samej Nie mogła pogodzić sie z tym, że jest jaka jest. Niepotrafiła spojrzeć w lustro by nie wymamrotać pod nosem: "Przecież widzę, że coś jest ze mną nie tak".Pewnej nocy owa dziewczynka poszła spać, a jak się przebudziła t o nie byłą już tą samą szkaradną dziewczynką o wstrętnej buziulce. Stała się kobietą niebanalną Siedziała na polanie. Przeogromnej, zielonej polanie na której można było pisać wiersze. A te wiersze przywędrowały do naszych serc i długo będą w nich gościć, mimo, że dziewczynka odeszła na zawsze Ja sama dowiedziałam się o Niej, jak byłam taką samą wstrętna, gówniarzowatą dzieczynką, lecz w odróżnieniu do niej nie udało mi się jeszcze zgłębić i pewnie nigdy nie uda tych wszystkich tajemniczakamarków duszy, po których ona poruszała się bez map, w zupełnych ciemnościach.To ta od "Małgośki tak ją wtedy kojarzyłam.Pamiętam, że poznawałam ją po gładko zaczesanych do tyłu włosach, z czasem siwych, po ubraniu delikatnie mówiąc niezbyt na czasie.Ale to była jej urok.Jakby była z inenj epoki. Pisarka,poetka, tekściarka.Po prostu Osiecka.A raczej AŻ Osiecka.Moje Stereotypowe myślenie umiejscawia ją wpapierosowym dymie kawiarenek dwudziestolecia wojennego, wśród hałaśliwych gwarów i dysput, niejednokrotnie okraszonych sporami i emocjonalnymi przepychankami. I chyba właśnie w takim środowisku stworzyła swoją historię. Historię przegadaną. Przegadaną o rzeczach istotnych, takich, które bezposrednio dotyczyły jej samej, ale nie tylko. Umiała widzieć rzeczy dla zwykłych maluczkich niewidzialne. Umiała słyszeć rzeczy dla zwykłych maluczkich niesłyszalne.Dzięki niej i ja uczę się tej sztuki, choć jej doścignąć nie zdoła nikt. Niemodna?Nudnawa?Wyświechtana?Zostawmy zarzuty bez komentarza...I wolną rękę...Pisała o ludziach, gdyż umiała ich kochać. Miłość ta dziwna i dla wielu niezrozumiałą.Tak ognista dla jednych, że aż lodowata dla innych. Miłość do niektórych, przysłaniała jej potrzeby innych. Miłość dziwaczna, lecz jedyna i niepowtarzalna."Wraz z osobą Agnieszki Osieckiej odszedł ostatni romantyk wspólczesnej poezji" Mówiła Maria Janion.Agnieszka  chyba taka była.Romantyczna i buntownicza zarazem. Za nic w świecie nie chciała zgodzić się z ustawowo przyjętymi normami życia społecznego.Czytałam swojego czasu, że denerwowała ją etykietka, którą rozdawano kobietom. Etykietka matek, żon, kochanek, wdów.Ona nie chciała być banalna. Być może stąd jej pogmatwane życie. Wyrzuty ze strony Agaty, jej córki, że nie umiała być dla niej matką.To fakt. W tej roli się nie spełniła...I nie próbuję jej w żaden sposób usprawiedliwać. Jędzowata matka. Jędzowata żona. Bo nie lubiła być matką, nie lubiła być żoną. Ona chciała miłości...                                                                                                                   

Teraz tej małej dziewczynki nie ma już ani przed lusterkiem, ani na zielonej polanie wśród kwiatów. Ale pewnie jest jej dobrze tam gdzie jest i już szykuje  powitanie dla swych wszystkich przyjaciól,a w niebiańskiej knajpie zamawia  piwo...

ani-mru-mru : :